|

Szkoła dla elity – recenzja serialu

Netflix to wie, jak zrobić serial, który przyciągnie młodzież przed ekrany. Wystarczy wymieszać ze sobą „Plotkarę” i „Pretty Little Liars”, dorzucić do tego gęstą atmosferę z „Trzynastu powodów” i już robi się ciekawie. Jeżeli dodamy do tego, że akcja rozgrywa się w elitarnej hiszpańskiej szkole, a główni bohaterowie to piękni, zgrabni i zblazowani bogacze, to już wiadomo będzie, że tony małolatów na to pójdą.

Ja jestem stara i też połknęłam haczyk. Bo raz, że kocham słuchać języka hiszpańskiego, a dwa, że wciąż jeszcze mam w sobie duszę zbuntowanej nastolatki i takie opowieści mnie po prostu pochłaniają.
Jaka jest „Szkoła dla elity”? Wciągająca tak, że chce się chłonąć jeden odcinek za drugim. Podobnie jak to miało miejsce w „Big Little Lies”, już na początku podrzucają nam łakomy kąsek w postaci informacji o zbrodni, która – oczywiście! – wyjaśni się dopiero w ostatnim odcinku. W tak zwanym „międzyczasie” obserwujemy grupę uczniów snobistycznej szkoły i zastanawiamy się, co też mogło doprowadzić do tragedii. Przy okazji załapujemy się też na imprezę u markizy, melanże w wypasionych rezydencjach, dziesiątki scen seksu i morze nastoletnich dram. Jeśli więc szukacie młodzieżowej guilty pleasure, to właśnie ją znaleźliście.

Nie nazwałabym „Szkoły dla elity” serialem wybitnym, bo nawet w kategorii „teen dramas” plasowałaby się raczej w środku stawki, ale spędziłam z tą produkcją kilka relaksujących godzin i niecierpliwie wypatrywać będę sezonu drugiego. To bardzo dobrze zrealizowany serial, który składa się z mnóstwa ładnych obrazków i po prostu bardzo dobrze się go ogląda. Dobrze też się go słucha, bo język hiszpański to prawdziwa pieszczota dla ucha. Jeżeli jednak ta jego hiszpańskość ma być dla Was wielką odmianą po obejrzeniu dziesiątek seriali amerykańskich, to z góry uprzedzam, że z kultury amerykańskiej twórcy „Élite” czerpali pełnymi garściami i gdyby nie język, to większość widzów pewnie nie załapałaby, że nie jest to kolejny twór „made in USA”.
Czy to źle? Z komercyjnego punktu widzenia – nie. Natomiast jako widz chciałabym tej Hiszpanii zobaczyć więcej, bo potencjał miejsca akcji nie został w żaden sposób wykorzystany – równie dobrze mogłaby to być przypadkowa szkoła w Szwajcarii czy Nowym Jorku.

szkoła dla elity 5

„Szkoła dla elity”, choć w dużej mierze koncentruje się na szkolnych dramatach grupy uczniów – całej chmary bogaczy oraz garstki biednych stypendystów, dotyka też problematyki na tyle uniwersalnej, że również dzieciak z Polski będzie mógł w którymś momencie utożsamić się z którąś z ładnych buź spoglądających na niego z ekranu.

Mamy tutaj na przykład córkę bogatych rodziców, która buntuje się, by ktoś zwrócił na nią uwagę. Wrażliwego chłopaka, który kryje się za maską chama i prostaka, by utrzymać swoją reputację. Parę, która trwa w nieudanym związku, by zadowolić rodziców. Gejów, którzy boją się ujawnić. Biedaków, którzy muszą starać się potrójnie, by coś osiągnąć. Muzułmankę, która spotyka się z objawami nietolerancji. Nadambitnych rodziców, którzy próbują urobić dzieci na swoje podobieństwo. Dziewczyny podkładające sobie nawzajem świnie. Do tego zdrady, kłótnie, intrygi, czyli uniwersalne problemy, które dotyczą mnóstwa młodych ludzi.

Oczywiście na przeciwnym biegunie znajdują się te wszystkie drogie ciuchy i prezenty, baseny w każdym domu, ojcowie wciągający koks i matki żyjące z kobietami, ale – umówmy się – gdyby ktoś chciał sobie obejrzeć realistyczną szarą Polskę, odpaliłby „M jak miłość”.

szkoła dla elity 4

To, co podobało mi się w „Szkole dla elity”, to przede wszystkim stałe podtrzymywanie napięcia. Historia jest absorbująca, a jej bohaterowie ciekawi. W wielu z nich na przestrzeni tych kilku odcinków zachodzą liczne zmiany, co dostarcza widzowi dodatkowej rozrywki. Ciekawie jest odkryć, że zdanie o bohaterach z czasem się zmienia, maski spadają i ten, który wydawał się dobry, tak naprawdę jest gnojkiem, a ten, który sprawiał niemiłe wrażenie, nagle zyskuje sympatię. Oczywiście większość bohaterów została sportretowana dość stereotypowo, ale nie spodziewałam się tutaj jakichś wielkich rewolucji, więc nie uznawałabym tego za wadę „Élite”.
Ogromny plus za to należy się twórcom serialu za muzykę. Ścieżka dźwiękowa utkana jest z mnóstwa przyjemnie bujających kawałków i świetnie współgra z narracją. Warto dodać, że w większości są to utwory hiszpańskojęzyczne, za co biję brawa jeszcze mocniej.

szkoła dla elity 6

Jeżeli jesteście nieco starszą młodzieżą albo – tak jak ja – wapniakami z łezką w oku wspominającymi pojawienie się Sereny van der Woodsen na Grand Central, to „Szkoła dla elity” powinna Wam się spodobać. To przyjemna rozrywka do pochłonięcia za jednym posiedzeniem, która nie zostawia po sobie kaca, ale też nie ulatuje z głowy po pięciu minutach. Polecam!

Przeczytaj również:

Spodobał Ci się ten wpis? Polub Kreatywę na Facebooku:

11 komentarzy

  1. Czekałam na recenzję i się doczekałam. Po Twojej rekomendacji na facebooku usiadłam i w 4 dni obejrzałam wszystkie odcinki. Zakochałam się w tym serialu jak swego czasu w El internado 🙂 Przeczytałam recenzję od deski do deski tylko dlatego, że moja też jest już napisana, tylko czeka na publikację gdzieś, kiedyś, jakoś 😀 Zgadzam się z Twoimi słowami i tak naprawdę potwierdzam każde słowo 🙂
    Dzięki za rekomendację, bo obejrzałam dzięki temu kawałek bardzo przyjemnej, hiszpańskiej produkcji 😉

  2. Kurczę, pomimo tak dobrej recenzji boję się zaczynać romans z tym serialem, bo jestem typem człowieka, który łatwo daje się wciągać w serialowe historie i później spędza cały dzień przed komputerem połykając odcinek za odcinkiem :P. Teraz oglądam dwa szwedzkie seriale, bo pojechałam na semestr do Niemiec i chcę utrzymywać kontakt ze szwedzkim, który studiuję. Poza tym uwielbiam szwedzką telewizję i jestem od niej po prostu uzależniona. Niczego więcej nie oglądam :P.

  3. Kiedyś w tv leciał podobny serial ale oczywiście w Ameryce odgrywała się akcja. Mnie niestety Plotkara średnio wciągnęła chociaż widziałam parę odcinków. Raczej nie dla mnie. Za to inne seriale mi się podobają, ale to właśnie to sprawia że jest taka różnorodność 🙂

    1. Jeżeli chodzi o „Plotkarę”, to porównanie wynika przede wszystkim z tego, że klimat tych seriali jest podobny – mamy tu młodzieżową śmietankę towarzyską danego miasta. Natomiast sama fabuła to już inna kwestia – sam główny motyw „Plotkary”, który wielu ludziom wydaje się absurdalny, jest raczej nie do podrobienia i w innych serialach się go nie widuje 🙂

  4. Uważam, że to zależy przede wszystkim od chęci do nauki, a także od kursów albo korepetytora. Lubisz oglądać swój ulubiony serial albo słuchać jakiś zespół muzyczny? Ktoś co ma nas zachęcić do nauki języka obcego. Ja byłem zawsze ciekaw jak brzmi mój ulubiony serial bez dubbingu. Byłem ciekaw jak brzmi oryginalny lektor, ale z początku ciężko mi było zrozumieć ich unikalny akcent. Gdy znalazłem dość ciekawy kurs online na questfe pl. Dzięki temu z biegiem czasu zaczynałem rozumieć angielski, a także przyzwyczaiłem się do ich akcentu. Warto moim zdaniem próbować różnych metod. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *