sama na siłowni
||

Sama na siłowni? Bez koleżanki na fitnessie? O tym, dlaczego boimy się samotnych treningów i jak to się stało, że sama pokonałam własne lęki

Poszłam do kina bez towarzystwa, wsiadłam w pociąg i pojechałam sama do stolicy, wybrałam się na samotne śniadanie do restauracji, samodzielnie załatwiłam sprawy urzędowe związane z założeniem firmy. Dla kogoś to nic wielkiego, dla mnie jedne z największych życiowych wyzwań. Pomyśleć, że to wszystko wydarzyło się w przeciągu jednego roku! A jak wyglądało poprzednich dwadzieścia osiem lat mojego życia? Kiedy miałam pójść do sklepu (obok bloku!), kościoła, szkoły – dzwoniłam po koleżankę. Kiedy miałam załatwić coś w dziekanacie – robiły to za mnie dziewczyny. Kiedy miałam zamówić pizzę – wyręczałam się mężem. Jakimś cudem, mimo bycia najbardziej wyszczekaną panną w promieniu stu kilometrów – od zawsze byłam wybitnie niesamodzielna. Potwornie bałam się potencjalnego wzroku innych ludzi, żywiłam przekonanie, że samotna brzydula wzbudza litość i niezdrowe zainteresowanie otoczenia. Obawiałam się wszystkiego, co wiązałoby się z samotnym pojawieniem wśród tłumu.

Dopiero macierzyństwo zmusiło mnie do zmiany przekonań. Dopiero bycie mamą nauczyło mnie samodzielności. Na tyle, że – po tym wszystkim, co zrobiłam sama w ostatnich kilkunastu miesiącach – samotne pójście do klubu fitness nie wywołało u mnie żadnego lęku. Zrobiłam coś, czego boi się mnóstwo kobiet. Sama. Mimo tak wielkiego bagażu obaw i niefajnych sytuacji z przeszłości. Skoro ja tego dokonałam, każda może to zrobić.

siłownia spinning

Dlaczego boimy się pójść same na siłownię albo fitness?

Bo jesteśmy nauczone, że nawet do kibla chodzi się z psiapsiółkami. Bo wolimy nie zwracać na siebie uwagi. Bo wstydzimy się potu, czerwonej gęby, spływającego makijażu, nadprogramowych kilogramów. Bo myślimy, że chodzą tam tylko koksy i wysportowane lasencje. Bo nie wiemy, jak używać sprzętu. Bo boimy się, że nie będziemy nadążać za innymi ćwiczącymi.
No i myślimy, że wszyscy będą gapić się właśnie na nas.

A jak jest w rzeczywistości? Kluby odwiedzają chude i grube, stare i młode, wątli i napakowani, szesnastoletni i sześćdziesięcioletni. Nikt konkretny nie zwraca większej uwagi. Nikt nie znajduje się nagle w centrum zainteresowania. Nikt nie wzbudza sensacji. Bo ludzie po prostu robią tam swoje i mają totalnie w dupie, czy laska dwie bieżnie dalej czasem nie ma zbyt dużej fałdy na brzuchu albo zbyt czerwonych policzków. Na zajęciach grupowych to samo – skoro ludzie tam przyszli, to znaczy, że chcą skoncentrować się na swoim ciele i swoim zdrowiu. Przyszli tam dla siebie. Nie bulą za karnet po to, żeby się pogapić na innych (chyba że mają z głową coś nie tak). Nie znajdziesz się tam w centrum zainteresowania, o ile nie jesteś Dodą, nie zaczniesz rodzić na środku albo nie przejdziesz między ćwiczącymi w samych majtkach.

A co z niedostatkami wiedzy? W każdym klubie powinien znajdować się trener, który rozwieje wątpliwości, odpowie na pytania i podpowie, jak używać poszczególnych maszyn. Wystarczy podejść, zagadać, zapytać, nie bać się. Trener znajduje się tam z konkretnego powodu i został zatrudniony m.in. właśnie po to, żeby pomagać takim żuczkom, jak my.

woman gym

Mój pierwszy raz w klubie fitness

Któregoś dnia odebrałam telefon z częstochowskiego klubu Calypso. Zanim pani wyjaśniła mi o co chodzi, zdążyłam przejść już mały zawał, kiedy usłyszałam, że moja przyjaciółka zostawiła im mój numer. Jakaś pokrętna logika kazała mi sądzić, że coś jej się stało i że zostawiła namiar akurat na mnie, na wypadek, gdyby taka sytuacja nastąpiła. Oczywiście szybko okazało się, że moja idiotyczna wizja była błędna i że Kaśka wykupiła karnet dla siebie i mogąc załatwić komuś próbne zajęcia z trenerem personalnym, wybrała mnie.

Poszłam. Zupełnie spontanicznie, bez zbędnych analiz i szukania wymówek. Klub miałam zresztą od jakiegoś czasu na oku, bo mam do niego łatwy dojazd i w przeciwieństwie do tego mieszczącego się na moim osiedlu – mam tam zapewnioną opiekę nad młodą. Kiedy upada najważniejsza wymówka – „nie mam co zrobić z dzieckiem” – podjęcie decyzji o pójściu do klubu jest dużo łatwiejsze.

Na „dzień dobry” dowiedziałam się, ile ważą poszczególne partie mojego ciała, jak okropny jest mój wiek metaboliczny, jak wiele tłuszczu mam w ciele i jak mało wody piję. Na pamiątkę mam pozostawiony raport z pierwszego badania, który pozwala mi na śledzenie postępów i który bardzo mnie motywuje zarówno do ćwiczeń, jak i regularnego picia wody.

Po badaniu mogłam ruszyć z trenerem na siłownię. Nie wspominam tego jakoś wybitnie dobrze, bo gość trochę mnie zlewał, ale widziałam jak pracowali inni trenerzy i to dało mi nadzieję, że jednak może być lepiej. Poza tym tak czy siak sporo się dowiedziałam o obecnym w klubie sprzęcie, trochę potrenowałam i wyszłam stamtąd naładowana pozytywną energią.

Następnego dnia wybrałam się na swoje pierwsze zajęcia grupowe. Informacja, że TBC jest dla „wszystkich” była odrobinę przesadzona. Już po rozgrzewce byłam pewna, że położę się na stepperze i umrę wśród potu i łez. Na szczęście dotrwałam do końca, choć nie wszystkim dziewczynom się to udało. Gdyby nie to, że wykupiłam już karnet, być może bym się zniechęciła, ale postanowiłam być zawzięta i zaczęłam chodzić na nieco mniej wymagające zajęcia – jogę i zdrowy kręgosłup. Dzięki nim zgubiłam parę kilogramów, jestem dużo bardziej rozciągnięta, mam lepszą kondycję i czuję się dużo, dużo lepiej.

W ostatnich dniach znowu włączyłam do swojego codziennego trybu siłownię oraz nieco bardziej wymagające zajęcia, co pozwala mi wierzyć, że z czasem odzyskam dawną sylwetkę i przestaną doskwierać mi bóle związane z ciągłym siedzeniem przed komputerem.

sama na siłowni

Z koleżanką na siłownię? Lepiej nie!

Kocham moją przyjaciółkę i ilekroć wpadniemy na siebie w klubie, czuję wielką radochę. Nie umawiam się z nią jednak na miejscu, bo wybieramy zupełnie inne treningi, rzadko też możemy być tam w tych samych godzinach. Gdybyśmy na siłę chciały być zawsze razem, najpewniej okazałoby się, że wywaliłyśmy pieniądze na karnety w błoto.

Dlaczego uważam, że na siłownię czy zajęcia fitness lepiej pójść bez towarzystwa?

  • Sama ustalasz na jakie zajęcia chcesz chodzić, na których maszynach chcesz ćwiczyć i ile czasu chcesz poświęcać na treningi. Nie dopasowujesz się do nikogo i nikt nie dopasowuje się do Ciebie. Tutaj nie ma sensu na siłę szukać kompromisów. Najlepiej wyjdziecie z przyjaciółką na tym, gdy każda skupi się na sobie, swoich potrzebach i preferencjach.
  • Nie masz z kim plotkować, więc skupiasz się na ćwiczeniach. Kiedy ćwiczysz wśród obcych, nie kusi Cię, by śmieszkować, wymieniać uwagi czy paplać bez sensu. Czasem zdarza się, że na którychś zajęciach, na które chodzę, pojawiają się nierozłączne psiapsiółki. Zajmują miejsce na samym końcu i połowę treningu spędzają na chichotaniu, a drugą na gadaniu. Ani one nie mają żadnych korzyści z treningu, ani grupa nie jest zadowolona z takiego towarzystwa. Oczywiście, bywa że „stałe bywalczynie” podczas treningu rzucają jakimś żartem do siebie nawzajem czy do prowadzących, ale są to miłe epizody, a nie regularne pitolenie dla samego pitolenia. Jak chcesz poobgadywać chłopa z przyjaciółką, taniej i bezpieczniej będzie zrobić to w kawiarni za rogiem.
  • Nie trzymasz się przyjaciółki, więc otwierasz się nowe znajomości. Mimo że do klubu generalnie chodzi się po to, aby ćwiczyć i pracować nad własnym ciałem, można przy okazji zawrzeć jakieś znajomości. Ja początkowo byłam totalnie skupiona na sobie, ale kiedy zauważyłam, że na treningi grupowe przychodzą te same osoby, zaczęłam je rozpoznawać. Zdarza nam się rozmawiać w szatni, wymieniać uwagi po treningu, gadać na przystanku. Kiedy, tak jak ja, spędza się całe dnie z dzieckiem i na pracy w domu, jest to naprawdę fantastyczna okazja do porozmawiania choćby przez chwilę z kimś innym niż trzylatka.
  • Kiedy robisz sama coś, czego bardzo się bałaś, nabierasz pewności siebie. Dla mnie to była niebywała nauka samodzielności i cudowna lekcja pewności siebie. Już sama świadomość tego, że pokonałam własne słabości dodaje mi niesamowitej energii i poprawia humor. Nawet jeśli wiem, że będę potwornie zmęczona po treningu, czerpię gigantyczną satysfakcję z tego, że po prostu tam idę i robię coś dla siebie.

yoga w terenie

Jak przekonać się do samodzielnego pójścia na zajęcia?

Myślę, że kluczową sprawą jest odpowiedzenie sobie na pytanie: „po co chcę tam pójść?”. Skoro wiesz, że chcesz dla poprawy figury, kondycji i zdrowia zacząć ćwiczyć, a „treningi dywanowe” okazują się nieskuteczne albo zniechęcające, po prostu przekonaj samą siebie, że nie warto rezygnować z tak istotnego pragnienia tylko dlatego, że masz mylne przekonanie o tym, jak wygląda siłownia.

Wybierz klub polecany przez inne kobiety. Zapytaj na forum czy lokalnej grupie fejsbukowej, podpytaj znajome. Na pewno nie będziesz pierwszą i jedyną, która wybiera się na siłkę albo fitness. Z tego co zauważyłam, to kobiety najchętniej wybierają duże sieciówki, rzadziej małe osiedlowe siłownie, w których roi się od spoconych facetów. W wielu miastach funkcjonują też kluby wyłącznie dla kobiet. Jest to jakieś rozwiązanie, jeżeli obawiasz się męskich spojrzeń, ale ja bym w tym kierunku nie szła. Wydaje mi się, że na co dzień to kobiety są bardziej skłonne do tego, by oceniać inne kobiety i że faceci są na sobie dużo bardziej skupieni niż one.

Jeżeli należysz do osób, którym pewności siebie dodaje lepszy ciuch, zainwestuj w fajny, wygodny zestaw sportowy, w którym będziesz czuła się dobrze i pewnie. To może brzmieć głupio, ale w przypadku kobiet sprawdza się świetnie.

No i najważniejsze – uświadom sobie, że takie lęki ma i miało mnóstwo kobiet i wiele z nich osiąga wymarzoną sylwetkę tylko dlatego, że lęki pokonuje. Kiedy więc następnym razem najdzie Cię ochota, by powiedzieć: „też bym tak chciała”, po prostu przejdź od słów do czynów.

Spodobał Ci się ten wpis? Polub Kreatywę na Facebooku:

22 komentarze

  1. Bardzo fajny tekst. Mnie do tej pory nie udało się przełamać takiego strachu. Tylko, że w mojej sytuacji dochodzą jeszcze problemy z kręgosłupem i szukanie osoby, która ogarnie temat i powie mi co w mojej sytuacji mogę robić a co nie (przykładowo gdy brałam od ortopedy zestaw na ćwiczenia w ciąży, to poskreślał mi z niego jakieś 70% obrazków jako niedozwolone dla mnie).

    1. W klubie, do którego chodzę, obecny jest fizjoterapeuta, którego można poprosić o konsultację podczas układania treningu z trenerem. Być może w Twojej okolicy też znalazłaby się taka możliwość 🙂

  2. Byłam sama na zajęciach, na początku tak jak Ty bałam się pójść, bo przecież inni będą mnie oceniać, będą patrzeć. A jak wyglądało w realu, tak jak u Ciebie – każdy zajmuje się sobą. Zawsze nam się wydaje, że inni ludzie poświęcają nam więcej uwagi niż my im. Podpisuję się pod wszystkim zaletami, które wymieniłaś w chodzeniu na zajęcia fitness czy siłownie bez towarzystwa. Może na początku jest dziwnie, jednak później to niesamowita satysfakcja 🙂

  3. Był czas kiedy uważałam, że jak pójdę sama do kina, na siłownie a nawet na spacer będzie źle odbierane przez otoczenie… Jednak z wiekiem i to się zmieniło, dojrzałam do tego aby robić sobie samej przyjemności, kiedy tylko mam na nie ochotę. Jeżeli ma mi to sprawić przyjemność to nie zastanawiam się jak odbiorą to inni.

    1. Otóż to. Być może u mnie również była to kwestia nabrania dojrzałości. Idealnie pokryło się to z momentem, w którym jako matka musiałam zacząć działać sama, bo innych możliwości nie było 😉

  4. Chodzę na zajęcia fitness 8 miesięcy 🙂 Przekonały mnie do tego koleżanki. One po kilku miesiącach zrezygnowały, ja nadal chodzę 🙂 Weszło mi to w nawyk. Uwielbiam to! Chociaż sprzęty na siłowni mnie nie interesują, bardzo lubię zajęcia grupowe.

  5. Ja raczej nigdy nie mialam problemu, zeby isc gdzies sama. Na silownie tez nie, ale wole chodzic tam z mężem. Nie z powodu strachu, ale z milosci do wspolnych treningow 🙂

  6. ja akurat chodziła dzięki mojej kumpeli na zumbę i to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć, dzięki niej w ogóle się ruszałam, a samej mi się zwyczajnie nie chce ruszać tyłka

  7. chodziłam kiedyś sama na aerobik i siłownię, poznałam wiele fajnych dziewczyn. Choć faktycznie na start miło mieć „sprawdzone” towarzystwo

  8. Jestem z ciebie dumna <3 Chodzenie na siłownię, fitness czy inną formę aktywności sportowej robisz dla siebie, a nie dla pogaduszek, słit foteczek i innych pierdół. Mam nieco inny problem niż ty, gdyż mimo braku oporów chodzenia sama na treningi (wiesz za mną 13 lat kariery sportowej w judo) nie lubię spoufalania się z grupą. Idę np. na Zumbę, poszaleć,naładować się, wyskakać. I wiesz jestem średnia, czasem coś mylę, czasem coś improwizuję ale kocham to. I nie lubię tylko tego jak grupa chce się ze mną zbliżyć, poplotkować i takie tam. Nie mam nic do ludzi, kocham ich, ale wychodzę z treningu, marzę o prysznicu i tyle 😛 Mam nadzieję, że nie zabrzmi to jakby była dzikusem. Oczywiście jestem miła, uczestniczę w tych formach kontaktu spolecznego, ale totalnie tego nie potrzebuję 🙂

  9. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi Twój post pomógł. Nie tylko dlatego, że nigdy w życiu nie wybrałabym się na siłkę sama, bo nigdy tam nie byłam i panicznie się boję, a na basen chodzę z przyjaciółmi (tu akurat dlatego, że mamy karnet grupowy, który jest znacznie tańszy). Dziękuję Ci z powodu tego, co napisałaś na początku – że można być towarzyską, elokwentną i wyszczekaną osobą, a przy tym… panicznie bać się zadzwonić do dentysty i umówić wizytę. Cieszę się, że mogłam to przeczytać, bo autentycznie wydawało mi się, że coś ze mną jest grubo nie w porządku, no bo jak to, laska jeździ na konferencje naukowe, pitoli przed całym audytorium ludzi, a boi się wejść do fryzjera i zapytać o cenę interesującego ją zabiegu? Witamy w moim świecie. Cieszę się, że ten „mój” świat nie jest jednak taki tylko mój i to mnie motywuje, by spróbować jednak się przełamać. Jeszcze raz dzięki!
    Kinga od Literalnika

  10. Brawo za ten tekst! Mnie akurat trzeba siłą z siłowni wyganiać bo kocham ćwiczyć i sprawia mi to frajdę.
    Teraz to już wszystkich na tej siłowni znam, ale też kiedyś przecież weszłam tam po raz pierwszy i też się krępowałam, bo wydawało mi się, że jestem już za stara i za tłusta na takie spędzanie czasu (tak naprawdę NIE JESTEM ale miałam swój negatywny obraz w swojej głowie).
    Na początku chodziłam na pilates i fitball oraz rozciąganie, żeby choć trochę się rozruszać. Teraz najbardziej lubię … podnoszenie ciężarów i wszelkie ćwiczenia siłowe ze sztangami i lużnymi ciężarami, oraz bardzo intensywne zajęcia typu Strong by Zumba czy Tabata. Na siłowni poznałam mnóstwo fajnych ludzi, którzy tak jak ja wsiąknęli w „fitnessy”.
    Znalazłam nowe hobby, polepszyłam zdrowie, choć wcale NIE SCHUDŁAM mimo że jestem na treningu 5 razy dziennie i trenuję dość intensywnie. Wyglądam jednak dużo lepiej bo tłuszcz zamienił się w mięśnie i choć waga stoi to sylwetka jest całkiem niezła. 100% bonusa do pewności siebie 🙂
    Siłownie są dla każdego, nikt nikogo nie osądza ani nie obserwuje, bo ludzie przychodzą tam po prostu poćwiczyć. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Jeden będzie jeździł na rowerku, inny będzie biegał na bieżni. Ważne jest żeby się ruszyć z kanapy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *