Molekuły emocji, Janusz L. Wiśniewski

Molekuły emocji, Janusz L. Wiśniewski

Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2006
Stron: 128

Do Wiśniewskiego mam ewidentną słabość. Zaczęło się od S@motności w sieci, która zachwyciła mnie w czasach licealnych i dzięki której automatycznie uznałam autora za jednego z ulubionych polskich twórców. W blogowej karierze przedstawiałam Wam także jego Łóżko, zaś dziś opowiem o kolejnym zbiorze esejów („opowiadanek”? felietonów?), które przypadkowo wpadły mi w ręce…

Wiśniewskiego w Polsce albo się ceni, albo nienawidzi, a jego dzieła albo wysławia, albo etykietuje mianem „gniotów”. Przyszło mi do głowy, by porównać go z Erichem Segalem, autorem kultowego Love Story. Nie wiem ile prawdy jest w opowieściach, jakoby Amerykanin, wykładający między innymi na Yale, stworzył teorię powstania stuprocentowego bestsellera, której potwierdzeniem miała być właśnie jego najsłynniejsza powieść, ale faktem jest, że w moim odczuciu Wiśniewski taki przepis na bestseller posiada. Teoria ta nie do końca znajduje odzwierciedlenie w krótkiej formie, jaką są zamieszczone w Molekułach emocji teksty z magazynu „Pani”, ale jest coś takiego w jego pisarstwie, co sprawia, że jeśli już się go pokocha, zyskuje się stuprocentową pewność, że każdy tekst do nas przemówi…

Na kartach zbioru Wiśniewski sięga po różnych bohaterów, różne historie i różne problemy, ale tym, co łączy każdą z opowieści, niewątpliwie są tytułowe cząsteczki emocji. Pojawiają się tu: ból, wiara, strach, nadzieja, żal – uczucia silne i bezwzględne. Autor zderza ze sobą najróżniejsze kultury i odmienne światopoglądy, co dobitnie uświadamia czytelnikowi, że człowieczy ból, ludzka nadzieja i życiowe rozczarowania tak naprawdę unoszą się ponad granicami, ponad podziałami. Sam pisarz osadza swoją postać pomiędzy innymi bohaterami, a my zyskujemy pewność, że opisane historie wydarzyły się naprawdę. Że taki właśnie jest świat, że tacy jesteśmy my.

Zbiór, co zaskakujące, nie miewa słabszych punktów. Każda z opowieści wzbudza zainteresowanie, naładowana jest emocjami, na krótką chwilę wstrzymuje czas. Autor doskonale odnajduje się w krótkiej formie, co sprawia, że nawet kilkustronicowe teksty okazują się kompletne. Ale uczucie niedosytu mimo to pozostaje. Dużo bym dała, by wiele z tych historii stało się zalążkami czegoś większego, bardziej rozbudowanego. Ot, tylko po to, by nie rozstawać się z ich bohaterami po kilku minutach.

Moja ocena: 8,5/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań ’Z półki’ oraz ’Polacy nie gęsi’.

0 komentarzy

    1. Oj, też płakałam jak dzika. Znałam wcześniej film, który kończy się zupełnie inaczej, więc byłam ogromnie rozżalona. Na szczęście z czasem doceniłam piękno zakończenia tej opowieści…

    2. Też mnie "Samotność…" mocno poruszyła, ale filmu nie mam odwagi oglądać. Podobn bardzo kiepski, choć z drugiej strony – może obejrzę w końcu dla Cieleckiej.

  1. Tego autora czytałam tylko "Moja bliskość największa" i niezbyt mi się podobało. Także nie wiem czy sięgnę po inne książki pana Wiśniewskiego.

  2. Ależ wysoka ocena!
    Nienawidzę twórczości Wiśniewskiego, doprowadza mnie do szału. S@motność obudziła we mnie mordercze instynkty. I to nawet nie chodzi o to, że książka jest słaba. Chodzi o to, że bohaterowie mnie denerwują. Są tacy bez wyrazu, ehh.

  3. Ja nie jestem ani fanką, ani przeciwniczką Wiśniewskiego. Czytałam kultową "Samotność w sieci" i nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia, dużo bardziej podobało mi się "Bikini". Za tą pozycję raczej się nie wezmę, bo nie mam ochoty na opowiadania. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *