Alicja w krainie konieczności, Magdalena Kawka

Alicja w krainie konieczności, Magdalena Kawka
Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011

Magdalena Kawka zainteresowała mnie swoją osobą parę miesięcy temu, kiedy mą uwagę przykuła jej Sztuka latania – zapowiadająca się bardzo ciekawie historia, „opakowana” w wyjątkowo ładną okładkę. Po książkę tę ostatecznie nie sięgnęłam, ale nazwisko autorki utkwiło mi w głowie i z wielkim zainteresowaniem sięgnęłam po jej drugą powieść. Przypadek podobny, jak poprzednio – fascynująca okładka, interesujący tytuł i zwiastujący ciekawą historię opis. Zapowiadało się więc naprawdę dobrze… A jak było? Sami oceńcie…

Magdalena Kawka sięgnęła po sprawdzony schemat – czterdziestolatka po przejściach szuka nowej drogi życiowej. Poznaliśmy to u Grocholi, poznaliśmy u Kalicińskiej, poznaliśmy u wielu innych i wreszcie poznajemy również u Kawki. Z tą jednak różnicą, że historia jej bohaterki nie okazuje się tak bajeczną i różową, jak to bywało w przypadku wielu jej poprzedniczek. I bardzo dobrze.

Główna bohaterka – Alicja – to jedna z najbardziej żałosnych postaci w polskiej literaturze. Nie dość, że przechodzi jakiś kryzys związany z wiekiem i użera się z całą listą kompleksów, to jeszcze żyje w klatce, którą stworzyli dla niej: mąż, siostra, gosposia i cały szereg ludzi, którzy rozporządzają jej czasem i życiem. Kobieta stara się stworzyć iluzję wolności w swym małym świecie, kiedy zajmuje się pracą, sprawiającą jej przyjemność. Nic ponad to. Żadnego 'carpe diem’, żadnego wyciskania wszystkiego z życia, żadnego cieszenia się tym, co jest. Ot – praca, mąż, praca, mąż, plotki, zakupy, praca, mąż, usługiwanie siostrze, zajmowanie się interesami męża, niańczenie cudzych dzieci, wysłuchiwanie zwierzeń męczących sąsiadek – i tak wlecze się jej smętny żywot, aż do okolic strony numer 300 (całość ma ich 543), kiedy nareszcie nastaje jakaś rewolucja – wokół piętrzą się zdrady, skandale, choroby, wypadki i inne cuda-wianki. Lektura nareszcie nabiera rumieńców! I tak rozkręcona akcja przebiega już gładko do samego końca, czasem tylko przystając na chwilę…

Początkowo byłam oczarowana – język powieści zachwycał, historia rysowała się całkiem interesująco i byłam pewna, że będzie to prawdziwa literacka uczta. Niestety z czasem opowieść nieco się rozciągnęła i – co tu kryć – przyszło mi na myśl, że można to było napisać krócej. Pierwszych trzysta stron zmieścić w stu, ostatnie dwieście czterdzieści parę w dwustu i książka od razu stałaby się przystępniejsza. A tak – miejscami czytanie idzie naprawdę topornie. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że autorka całkiem sprawnie operuje piórem. Jej postaci są wyraziste i ciekawe, a opisy pełne zgrabnych porównań i metafor. Do tego czyta się je naprawdę przyjemnie. Znacznie gorzej wypadają dialogi – miejscami sztuczne i wymuszone, niespecjalnie porywające i spowalniające akcję. Ta twórczość Kawki to taka sinusoida – zachwycające barwne opisy, przeplatają się ze słabymi dialogami, a obok fascynujących fragmentów zalegają rozwlekłe smęty. I jak tu ocenić taką powieść, hm?

Myślę, że pomocne okazuje się rozwinięcie i zwieńczenie historii, która ostatecznie okazuje się być niebanalna i wyłamująca się z cukierkowatego schematu, wg którego bohaterkę koniecznie musi spotkać wielkie szczęście, książę na białym rumaku, bogactwo i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze. Podoba mi się to, że pomimo wyraźnego czerpania z Grocholi, Szwai i innych, autorka potrafi wykreować interesujące postaci i uwikłać je w ciekawe wydarzenia. Może nie można ich zaliczyć do specjalnie odkrywczych, ale sztuką jest podać to, co banalne w sposób interesujący i przyjemny w odbiorze. Tworzyć z życia i poczytnych historyjek mógłby każdy. Jednak nie każdy potrafiłby zrobić to w sposób na tyle przystępny, aby dało się to czytać i – tym bardziej – docenić. Magdalenie Kawce się to udaje i mam nadzieję, że któregoś dnia wybiegnie przed szereg i opowie czytelnikowi tak pasjonującą historię, że dołączy do grona pisarzy z bestsellerami na koncie. Myślę, że prędzej lub później – taka sytuacja nastąpi.

Póki co – zaopatrzcie się w gorące kakao i poznajcie historię Alicji. Myślę, że – mimo pewnych niedogodności – warto 🙂

Moja ocena: 6,5/10

Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka!

0 komentarzy

  1. Mnie strasznie intryguje okładka więc pewnie jak ją spotkam na półce w empiku nie oprę się jej no i ją kupię 😀

  2. Myślę, że tą pozycję po Twojej recenzji sobie odpuszczę. Tym bardziej, że mam dość twórczości, która jest podobna do wspomnianej przez Ciebie Grocholi, Kalicińskiej i innych 😉

  3. Skoro tak mówisz, to może dam się za jakiś czas namówić, jeśli będę chciała się zrelaksować przy tego typu lekturze 🙂 Wówczas wybiorę Kawkę, a nie np. Kalicińską 🙂

  4. Myślę, że jak książka wpadnie mi kiedyś w ręce to przeczytam 🙂 Skoro nie jest banalna i cukierkowa to czas poświęcony na czytanie nie powinien być stracony.

  5. Ostatni akapit mnie przekonał, szczególnie słowa "ale sztuką jest podać to…", bo o życiu trzeba umieć pisać. Zapisuję na listę :).
    Pozdrawiam 😉

  6. To dobrze, że to nie jest kolejna Grochola czy inna Kalicińska, bo po co powielać schematy i tworzyć coś, co już było ? Mimo wszystko nie ciągnie mnie do tej książki absolutnie nic.
    Czekam na recenzję "Białych motyli", bo sama miałam ochotę na tę książkę 😉

  7. Zainteresowałaś mnie, bałam się nabyć sądząc, ze będzie to właśnie kolejna Kalicińska, czy inna Grochola a tego mam przesyt.
    Dopisane 🙂

  8. Mam tyle książek do czytania, że tę tymczasowo sobie odpuszczę ;D. Chociaż nie zapomnę i jeśli bym na nią przypadkowo trafiła, nie omieszkam się bliżej zapoznać, to byłby taki znak od losu ;D

  9. Chyba sobie daruję jednak. Na razie przynajmniej. Uwielbiam grube książki, im grubiej tym lepiej, ale naprawdę nie znoszę mieć wrażenia, że dałoby się to napisać krócej.

  10. Mam nieodparte wrażenie, że "to już było".
    I o ile z Grocholą, Helen Fielding, czy jakimiś tam innymi autorkami "babskich czytadeł" spotykam się od czasu do czasu, by się odprężyć, poczytać coś nie do końca doskonałego, momentami będącego zaprzeczeniem literatury pięknej, to po to by się odprężyć, pośmiać, wyluzować. A do tego potrzebny jest ten happy end!

    Nie wiem po co miałabym sięgać po czytadło, które go nie ma…

  11. Cóż za dynamiczna, atrakcyjna recenzja 🙂 Choć pewnie nie sięgnę po książkę, jakoś tak, przerażają mnie tego typu historie a na samo wymówienie nazwiska Grocholi ogarnia mnie jakaś dzika niestrawność umysłowa…

  12. Mnie bardzo zaintrygował tytuł. Ciekawe jak odbiorę książkę, bo przyznam, że nie lubię takich postaw życiowych u ludzi jaką reprezentuje bohaterka (na tyle co wywnioskowałam z Twojej recenzji).

  13. Dodam sobie do listy chorobowej 🙂
    544 strony za bardzo mnie przerażają jak na obecny brawurowy okres w moim życiu 🙂
    Ogólnie jest jakaś rewolucja książek z tytułowymi Alicjami. Czyżby pisarze naoglądali się za dużo ,,Alicji w krainie czarów,, Tima Burtona ?:P

  14. Wiesz, ja się jednak nie zgodzę, że Alicja to najbardziej żałosny typ w literaturze. Takie osoby istnieją też w realnej rzeczywistości, więc jej historia nie jest taka do końca nieprawdopodobna. Wiele jest kobiet, które wychowywane na "grzeczne, posłuszne" dziewczynki, w dorosłym życiu nadal tkwią w okowach konieczności bycia miłą i wciąż ulegają, brak im asertywności. I takie osoby nie są "żałosne", mi ich bardzo szkoda, bo to jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu – dorosnąć.
    A w ogóle to mi też się książka podobała 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *