||

Mam dość bycia Złą Matką

Wiecie jakie jest najgłupsze stwierdzenie, jakie głosi się w temacie macierzyństwa? Że matka najlepiej wie, co jest dobre dla jej dziecka. Niech orędownicy tego idiotycznego frazesu powiedzą to dzieciom bitym, spasionym i samotnym, z pewnością w ramach poparcia z radością zaklaszczą małymi rączkami. Ale ja nie o tym chciałam, bo dziś przede wszystkim mówić będę o żywieniu. Ono bowiem sprawiło, że zyskałam opinię Złej Matki. Holy shit!

Pierwsze objawy bycia Złą Matką

Zaczęło się niewinnie, kiedy latorośl moja osiągnęła wiek, w którym można rozszerzać dietę i powoli porzucać żywienie pod etykietą „100% mleka 24/h”. Tu próbowała ziemniaka, tam marchewki, potem dyni i innych smacznych bajerów. Wiecie, zwykłe warzywka z przyblokowego bazaru, bo ogrodem własnym to ja nie dysponowałam, a o jeżdżeniu po „biomarchew” na drugi koniec miasta nawet nie myślałam. Wtedy już zaczęły się liczne naciski z zewnątrz: „daj jej chrupki”, „daj jej Mleczną Kanapkę, bo to przecież mleczko”, „może czekoladkę?”. Dwa miesiące później: „moje dziecko w jej wieku jadło paróweczki/golonkę/bigosik/eklerki/żelki/czipsiki”, „dawniej dzieci jadły wszystko, nie było takiego wydziwiania”, „ach, ta obsesja na punkcie bycia ekologiczną”.
To wtedy zaczęły ujawniać się pierwsze sugestie, jakobym była Złą Matką. „Mama zabrania Zosieńce, ojejciu, jejciu”, „biedna Zosieńka, matka na nic jej nie pozwala”. Wiecie, to że razem z mężem zdecydowaliśmy, że nie będziemy, póki co, podawać jej kupnych słodyczy, słonych przekąsek i dań ze słoiczków, odbierane było jako: „matka walnięta na punkcie ekologii przekabaciła swojego faceta i krzywdzi dziecko”. No, bo przecież pozbawianie półrocznego malucha Kinder Czekolady jest zbrodnią nie do przyjęcia i objawem braku miłości.
marchewki

„Święte” produkty, o których nie można mówić źle

Kiedy już w otoczeniu cichną rozmowy na temat niecnych poczynań Złej Matki, zaczynają się prześmiewcze dyskusje na forach internetowych. Ktoś pyta, czy może zacząć rozszerzanie diety od słodzonych serków, ktoś inny prosi o opinię na temat popularnego ciasteczka. Zaczynają się dyskusje – po jednej stronie barykady te, które popierają zdrowe żywienie i takie fatalne produkty krytykują, po drugiej te, którym zdrowe żywienie kojarzy się z „ekonawiedzeniem” i które przechodzą do ataku. No, bo jak już obrazisz któryś ze „świętych” produktów, jesteś wariatką i Złą Matką. Znowu to samo, holy shit!
„Święte” produkty, które stanowią podstawę diety szczęśliwego dziecka, to: Danonki, „soki” Kubuś, Mleczne Kanapki i Lubisie. Wypowiadając się na ich temat, zaczynasz stąpać po grząskim gruncie, bo:

  • krytyka wobec „świętego” produktu = krytyka wobec matki, która ów produkt podaje
  • analiza składu „świętego” produktu = pierwszy objaw obsesji na punkcie bycia „bio”
  • podawanie do picia wody zamiast „świętego” produktu = chora postawa

babeczki słodycze
Krótko mówiąc, jeśli wolisz podać dziecku wodę zamiast słodzonego zagęszczanego napoju – jesteś chora na punkcie ekologii. Jeśli wolisz podać jogurt naturalny ze świeżymi owocami zamiast słodzonego serka – jesteś nienormalna i chyba zapomniałaś, że w dzieciństwie „żarło się piach z chodnika, psie gówna i kamienie”. Jeżeli patrzysz na etykiety i wybierasz zdrowsze przekąski – idź się leczyć, bo odmawiasz dziecku tego, co najlepsze. Ba! Odmawiasz dziecku „wszystkiego”. I skoro już jesteś taka nawiedzona, idź „nażryj się” powietrzem i energią słoneczną, to odechce ci się maluszkowi krzywdę robić.

To co to twoje dziecko właściwie je?

zosia śniadanie

Powyższe pytanie słyszę notorycznie, w komplecie z wypowiedziami typu: „nie mam nic dla Zosi, bo wy przecież karmicie ekologicznie”. Nie będę próbowała odgadywać, dlaczego niektórzy utożsamiają zdrowsze wybory żywieniowe z ekologią, bo brak logiki w takim myśleniu jest po prostu przytłaczający. Za to lubię odpowiadać na takie pytania, że Zosia je właściwie wszystko. Bo takie właśnie są fakty. Je nawet słodycze i przekąski, ha! I to nie żadne czipsy z jarmużu czy ekologiczne banany w czekoladzie sojowej. O dziwo, jeśli sama czegoś nie upiekę, spokojnie mogę znaleźć w sklepie mnóstwo gotowców o dobrym, wartościowym składzie, a i od tego czasem odchodzę i wybieram zwykłego wafla w czekoladzie. Szok i niedowierzanie!
Zośka nie je parówek, za to chętnie zje kawał mięcha albo ryby. Nie je czipsów i smakowych chrupek, za to chętnie przekąsi zwykłą chrupkę kukurydzianą albo pestki dyni. Nie dostaje smakowych jogurtów, serków czy szejków, ale uwielbia je w wersji domowej ze świeżymi owocami. Nie pije kolorowych napojów, za to butelkę wody ze świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny pochłonie z radością.
Mając kilka miesięcy, Zosia dostała odmiedniczkowego zapalenia nerek. Pojawiły się pierwsze objawy sepsy. Lekarze przychodzili ją oglądać i wygłaszali jakże budujące hasła: „to ona z takimi wynikami jeszcze żyje?”. Wtedy pierwszy raz zrozumiałam, jak ważne było to, że nie ugięłam się pod wpływem tych wszystkich „nie odmawiaj dziecku” i „Zła Matka na nic nie pozwala”. Lekarze byli zdumieni doskonałą formą Zośki i chwalili za to, że dobrym żywieniem i nieprzegrzewaniem zbudowaliśmy jej niesamowitą odporność. Kiedy jej organizm płonął od środka, ona brykała, śmiała się i dokazywała. Przy okazji wiele osób w szpitalu było zdziwionych, że niemal od początku młoda była karmiona mlekiem modyfikowanym. „Niemożliwe, taką odporność może dać tylko mleko matki”. A jednak!

zosia jedzenie

Efektem podania Zosi bardzo silnych leków było osłabienie jej odporności, a cała ta walka z chorobą sprawiła, że jej rozwój prawdopodobnie nieco się spowolnił (np. siadała i wstawała dużo wcześniej niż inne dzieci, ale chodzić – a chodzenie miało miejsce już po chorobie – zaczęła mając 13 miesięcy, co było przez niektórych szeroko komentowane i krytykowane – nic to, że dziecko dopiero co walczyło o życie, coś jest nie tak, że „jeszcze nie chodzi”, a potem: „jeszcze nie mówi”, „jeszcze nie skacze po suficie” itd.). Miesiąc po wyjściu ze szpitala Zośka złapała „trzydniówkę”. Spanikowałam i przy pierwszym wieczorze z gorączką zabrałam ją do szpitala, bojąc się, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed kilku tygodni. To, że złapała tę „trzydniówkę” miało związek z tym, że po leczeniu spadła jej odporność. Był to jednak jedyny epizod chorobowy w jej życiu. Jest tak zdrowa, że raz nasłano na nas kontrolę z przychodni, czy przypadkiem czegoś nie ukrywamy, że nie chodzimy z dzieckiem do lekarza.
Czy to wszystko byłoby możliwe, gdybym była Dobrą Matką i pozwalała córce na jedzenie wszystkiego? Wątpliwe.
Najbardziej cieszy mnie to, że Zośka nie grymasi. Za całe dwa lata swojego życia raz odmówiła zjedzenia banana i raz wypluła arbuza. Bez problemu zje ciemne pieczywo, kaszę, brokuła na parze, faszerowaną paprykę, udo z kaczki, kotleta mielonego czy dorsza, uwielbia kefir i maślankę, zieloną herbatę i gorzkie kakao. Często słyszę pytania: „jak ty to zrobiłaś? Moje dziecko lubi tylko parówki, serki topione i serowe chrupki, a Zosia tak pięknie je”. Cieszę się z tego, że przynajmniej w kwestii żywienia nie sprawia żadnych problemów. Nie wykluczam jednak, że kiedyś jej się odmieni. Z mojej puli genów przejęła większość cech charakteru, więc prędko może stać się wybredna jak mamusia.

A może by tak… z umiarem?

Nienawidzę popadania w przesadę. Nie popieram mądralińskich wywodów prawdziwych ekomamusiek, ale też nie pojmuję dlaczego osoby, które karmią swoje dzieci byle jak, tak bardzo chcą bronić swoich racji, że automatycznie przechodzą do ataku. Ja nikomu do talerza nie zaglądam, nie komentuję, nie oceniam i bardzo bym chciała, żeby taka neutralna postawa nie była innym obca. Nie chcę słuchać, że jestem jakimś „ekoświerem”, mimo że z ekologią żywienie Zośki nie ma nic wspólnego. Nie chcę słuchać, że jestem Złą Matką, bo pozbawiam dziecko szczęścia. Nie chcę tego ciągłego komentowania, wtrącania się, podśmiewania i dogryzania. Może nawet chciałabym częściej dawać jej te wszystkie niezdrowe cuda, ale nie mogę, bo inni robią to za mnie?
placuszki
Czy każda matka wie, co dla jej dziecka najlepsze? Szczerze w to wątpię, szczególnie kiedy zagłębię się w mądre forumowe dyskusje Dobrych i Złych Matek. Sama staram się wybierać to, co najlepsze i najrozsądniejsze, ale też bez popadania w przesadę, bo od kanapki z masłem czekoladowym albo garści frytek jeszcze nikomu nic się nie stało. I nie dam sobie wmówić, że jestem Gorszą Matką tylko dlatego, że moje dziecko nie zna smaku parówki i Mlecznej Kanapki. Płakałam, gdy słyszałam ciągłą krytykę, że Zosia nie jada dań ze słoiczka i pije wodę zamiast czegoś słodszego. Z tego płaczu i przejmowania się jednak wyrosłam. Mam zdrowe, silne, radosne dziecko, które do szczęścia nie potrzebuje fury słodyczy. Jeżeli inni uważają, że największym przejawem miłości do dziecka jest dawanie mu wszystkiego co zechce, to ich sprawa. Ja mam prawo do innych wyborów.
Przeczytaj również:

62 komentarze

  1. Zła Matko, przybija Ci piątkę kolejna Zła Matka. 😉 Jestem okropna, bo Jaśko pije tylko wodę, a nie Pysie i Kubusie. Do tego nie je czekolady, chipsów i innych dobroci. Ostatnio był częstowany pączkiem i tortem, przy czym zaprotestowałam, odmawiając mu szczęśliwego dzieciństwa…

    1. No tak, wszyscy wokół utożsamiają szczęście z niezdrowym jedzeniem. Dlaczego? Trudno jest mi to pojąć. Można mieć w domu zapas cukierków i być nieszczęśliwym dzieckiem, a można też jeść słodycze od czasu do czasu i być fajnym, radosnym dzieciakiem.

      Wydaje mi się, że tak chętnie karmią słodyczami przede wszystkim ci, którzy nie mają dla dziecka zbyt wiele czasu i zagłuszają w ten sposób wyrzuty sumienia 🙁

  2. "Zły ojciec" melduje się! Wspieram Cię z całych sił, bo warto odpierać ataki marketingowców, którzy wszystkim wmówią, że dziecko MUSI konsumować ten ich cały chłam…

  3. Bardzo mądra postawa. Ja zawsze, nie tylko w stosunku do matek i ich dzieci, promowałam podejście "twój talerz, twoja sprawa". Tak jak twój portfel i twoje łóżko. Wszelkie dyskusje na temat wyższości jednego typu żywienia nad innymi mnie nie obchodziły.
    Eko-maniacy mają poczucie wyższości, gdy krytykują innych, bo oni wyglądają na tym tle najlepiej. Mamusie-kubusie się bronią, bo przecież zastanowienie się nad racjonalnymi argumentami i zmiana nawyków są zbyt trudne, a najlepszą obroną jest przecież atak. I jakoś najbardziej cierpią na tym chyba dzieci. I może ci racjonalni rodzice, którzy chcieliby w spokoju żywić swoje dziecko normalnym jedzeniem.

    Kiedyś byłam świadkiem takiej sytuacji: bardzo duża mama z dwójką jeszcze normalnie wyglądających dzieci wychodzi z aquaparku. Basen wysysa, więc dzieci mówią, że są głodne. Na to mama z torby wyjmuje, uwaga: małą paczkę chipsów, 2 pączki i snickersa oraz 2 butelki coli <3

    1. Jezu, jakie to wredne co piszesz, jakie osądzające, jestem w szoku, bo właśnie takie matki, innych wpędzają w poczucie winy i złe samopoczucie.

    2. Anonimowy,
      jeżeli odnosisz się do ostatniego akapitu, to osądzania tam raczej nie ma, po prostu obserwacja dość typowego obrazka. Każdy robi jak chce, pani wychodząca z basenu też ma do tego prawo, ale nie da się ukryć, że smutne refleksje nachodzą człowieka na taki widok.

      Jeżeli zaś chodzi o fragment dotyczący ataków, które wystosowują wspomniane "mamusie-kubusie" to rzeczywiście coś w tym jest. Człowiek automatycznie przyjmuje agresywno-obronną postawę, nawet jeśli przydałoby się czasem zastanowić nad sobą i przestać rzucać na wszystkich, którzy mają odmienne zdanie.

  4. Bardzo dziwni ludzie muszą Cie otaczać, bez urazy oczywiście.Kto normalny chce dac polrocznemu dziecku czekoladę ? Helooo ? Bez jaj nie znam nawet z opowiadań takich histori 🙂 Poza tym to co napisałaś o żywieniu swojej córki to taki standard 70 % matek według mnie nic " nadzwyczajnego ". Ja przy rozszerzaniu diety mojej córki ( alergiczka ) jeździłam do eko straganów na drugi koniec miasta i nikt nie uważał mnie za wariatke eko-matke bo nią nie jestem. Nawet moja 80 letnia Babcia, bez względny na to czy było to rozsądne czy głupie. Pozdrawiam

    1. Chciałabym, żeby nie było to nic nadzwyczajnego. Niestety, np. na lokalnym forum matek jestem z paroma innymi osobami w ogromnej mniejszości i wiecznie nam się obrywa za krzywdzenie dzieci i nawiedzenie.

    2. Moja teściowa chciała dać mojej pół rocznej córce czekoladę, tak polizać, ale ja "zła matka" nie pozwoliłam.

  5. Dla mnie takie żywienie dziecka jakie Ty uskuteczniasz z Zosią to norma. Niestety, kiedy ja ograniczam kupne słodkości moja Mimi przy wizytach u przyjaciół zostaje wręcz zalewana slodyczami. Nie mam na to wpływu, bo zostaje tam najczęściej sama (ma juz 4 lata), a moje protesty zbywane sa smiechem. Wiem jednak, ze to ja mam rację, bo moja córka je wszystko od surowego selera naciowego, poprzez sok pomidorowy do golonki z musztarda jesli ma na to ochotę 😉 wszystkie warzywa i owoce pożera wręcz, a inne te "Dobre matki" dziwią sie, ze jak to tak i brokula zje i zupy wszystkie.

    1. Bardzo lubię to zdziwienie – u nas jest dokładnie to samo. A czasem okazuje się, że takie dziecko, które tak bardzo lubi parówki, nawet nie miało nigdy okazji spróbować brokuła albo miało, ale w wieku pięciu miesięcy i wypluło. Łatwiej jest więc podać coś sprawdzonego niż eksperymentować i próbować kolejny raz z czymś zdrowszym.

      A wizyty u kogoś to rzeczywiście problem. Mam tylko dwie koleżanki, które nie wystawiają dzieciakom na stół tony niezdrowych słodyczy i przekąsek. Wychodzę z założenia, że nic Zośce nie będzie, jak trochę tego zje, ale zdarza się, że granica zostaje przekroczona i ból brzucha gwarantowany.

  6. Z naszą małą przeżyliśmy dokładnie to samo – teraz co miesiąc posiew moczu, żeby sprawdzić czy znowu nie ma jakichś nadprogramowych bakterii. Tylko u nas w ogóle małej nie chcieli przyjąć do szpitala – nie gorączkowała, a nas zaniepokoiło tylko jej zachowanie. Dla "świętego spokoju" pani doktor zleciła badanie krwi, a po wynikach natychmiast na oddział i antybiotyk.

    Natomiast jeżeli chodzi o żywienie, to ja jestem za słoiczkami. Jakby nie patrzeć ich producenci muszą przestrzegać pewnych norm. I tak jak mam dostęp do własnych owoców / warzyw lub jakieś od kogoś uda się dostać, to świetnie, ale jesienią i zimą wolę dziecku dać te owoce ze słoiczka niż kupować w supermarkecie. Jestem jednak kompletnie przeciwna dawaniu takim maluchom czegokolwiek z cukrem czy smażonego w tłuszczu. Skończyła trzynaście miesięcy i nikt nie patrzy dziwnie na to, że nie je słodyczy. Babcia czasem kupuje ciasteczka maślane, które sukcesywnie znikają (bo zjada je tatuś).

    1. Ze słoiczkami to nie do końca jest tak różowo. Po pierwsze – znam jednego z dostawców warzyw dla dużej firmy – warzywka rosną sobie przy autostradzie. Po drugie – często mają słabe składy. Na półkach są produkty, które w połowie składają się z wody, mają zagęstniki, za dużo mięsa, śmietanę, kwas cytrynowy itd. itd. Wyglądają i smakują obrzydliwie, a do tego często wcale nie są dostosowane do wieku dziecka.

      Podczas pobytu w szpitalu nie miałam jak małej gotować, więc parę razy dostawała słoiczki – zupek nie chciała ruszyć, "daniami" wszelkiego rodzaju od razu wymiotowała i jedynie jakieś musy owocowe była w stanie zjeść.

      Znam dzieci, które od diety słoiczkowej dostawały wysypki i takie, które były tak przyzwyczajone do słoiczkowej brei, że mając dwa lata nie chcą jeść nic innego. No i widziałam też, jak moja przyjaciółka znalazła w słoiczku Hippa jakiś podejrzany element, który ewidentnie nie był jedzeniem. Dlatego właśnie do tych gotowców zaufania nie mam.

      Ale oczywiście doskonale Cię rozumiem, gdybym im ufała, też pewnie wolałabym wybierać coś, co ma najpewniejszy skład. Nam na szczęście bazarowe warzywa nie zaszkodziły, ale marzy mi się, żeby mieć własne 🙂

  7. Ja również bardzo dbam o to, co kładziemy na talerz i nie uginam się pod presją reklam i opinii mądralińskich. Jesteśmy tym, co jemy i nikt mi nie powie, że zajadanie się świństwami jest dobre, bo nie jest. Oczywiście nie popadam w paranoję kiedy dziecko bierze do ust czekoladę, bo sama ją uwielbiam, ale nie pozwalam na obżarstwo i nie serwuję dzieciom na obiad śmieciowego żarcia! Serdecznośći 🙂

    1. Grunt to rozsądek 🙂

      A tak swoją drogą, jeśli jest dobrej jakości, to czekolada wydaje mi się jednym z lepszych wyborów słodyczowych. Na pewno bije na głowę te wszystkie podejrzane gotowce z toną cukru i chemii w składzie.

  8. Zazdroszczę Ci, że Zosia tak chętnie pije wodę. Mnie do tej pory nie udało się wyrobić tego nawyku u synka, ale staram się gotować mu kompoty z ograniczoną ilością cukru 🙂 I tak, przejawiam wiele cech świadczących o byciu Złą Matką, ale też staram się nie popadać w paranoję 🙂 Czytam etykiety, podaję owoce zamiast słodkich przekąsek, nie myślę nawet o parówkach… Moje dziecko tylko dwukrotnie widziało na oczy jedzenie ze słoiczka (chciałam wykorzystać próbki otrzymane od producenta kiedy dopadło mnie przeziębienie i nie miałam sił na zrobienie mu czegoś innego) i za każdym razem było nim mało zaciekawione w przeciwieństwie do całych warzyw gotowanych na parze 🙂 Naprawdę nie uważam się za świra 🙂

    1. Wiesz, woda ma na tyle mało interesujący smak, że wcale się nie dziwię, że nawet zdrowo żywione dzieci jej nie lubią. Kompot to bardzo fajny pomysł, my też lubimy. Dobre są zwłaszcza teraz, kiedy trzeba się porządnie rozgrzać 🙂

      Też wypróbowywałam słoiczek od producenta. To chyba było tak, że pierwszej marchewki ode mnie Zośka nie chciała zjeść, więc na drugi dzień dałam jej do spróbowania słoiczek, żeby przyjrzeć się jego konsystencji itd. Kolejnego dnia było już dużo lepiej i od tamtej pory zajada warzywa jak szalona 🙂

    2. Tak mi się przypomniało, mogłabyś mi polecić jakąś książkę ze sprawdzonymi przez Ciebie przepisami, z której korzystasz gotując dla córeczki? 🙂 Chodzi mi o taką najlepszą z najlepszych 🙂

    3. To mój Jaś chyba jest ewenementem, bo on uwielbia wodę (oczywiście mleko jest niezastąpione ;-)). Może to dlatego, że ja piję tylko wodę od dobrych paru lat – w ciąży też nie piłam praktycznie nic innego.

    4. Mój bratanek też tak miał i zawsze mnie zadziwiał – tylko woda i woda, koniecznie niegazowana. Zośka od początku dostawała i też lubi, nic tylko się z tego cieszyć 🙂

  9. Bardzo podoba mi się Twój tekst. Spostrzeżenia o lekach uważam za słuszne lub przynajmniej wysoce prawdopodobne – mój rozwój, szczególnie psychomotoryczny bardzo spowolniły.
    Ale to mała dygresja, rewelacyjny tekst!

  10. Niestety często widzę takie obrazki z życia rodziny z małymi dziećmi, gdzie te dzieci dostają bardzo dużo słodyczy. A to fryteczka z fast foodu, a to batonik, a to jakiś gazowany napój itd. Dla mnie to z tymi rodzicami jest coś nie tak i dziwię się, że można krytykować kogoś, kto nie pakuje w dziecko cukru i innych ulepszaczy.

  11. Uważam, że Twoje podejście jest bardzo mądre i odpowiedzialne. Zosia ma szczęście mając taką Mamę 🙂
    Mamie z kolei chciałabym podrzucić pod rozwagę dwie rzeczy – ograniczenie kontaktów z osobami, które Cię krytykują (np.przez opuszczenie forum czy zmodyfikowanie grona znajomych – masz takie poparcie na blogu, że aż głupio w tym lokalnym życiu pozwalać sobie na takie relacje i reakcje). Druga sprawa to już błahostka, ale nie myślałaś o przesunięciu przedziałka nieco w stronę środka? Fryzurka by nabrała lekkości, bo mam wrażenie, że masz niesamowicie gęste i mocne włosy 🙂

    Pozdrawiam, Beata

    1. Dziękuję za dobre słowo 🙂 Niestety, nie z każdym da się ograniczyć kontakt, bo jest to, jakby to ująć, technicznie rzecz biorąc niemożliwe, ale od forum chętnie odpoczywam i zaglądam tam raz na kilka tygodni. Jednak zawsze akurat trafię na jakąś aferę, haha 🙂

      A co do przedziałka, to spojrzałam na zdjęcie i sama się zdziwiłam, że jest w takim miejscu. Zazwyczaj noszę go zupełnie inaczej, a i włosy rozpuszczam baaardzo rzadko 🙂

  12. Kochane "złe" matki, oby było was jak najwięcej! Krew się we mnie gotuje, gdy dzieci w szkole, od rana, zanim zaczną się jeszcze lekcje, przegryzają batoniki, chipsy i inne cuda popijając słodkimi napojami. 🙁

  13. Jak dobrze i pięknie by było na świecie, gdyby każdy martwił się o własny talerz i własny interes. Póki ktoś nie krzywdzi dzieci, nie mamy prawa oceniać. Szkoda, że tak wiele osób o tym zapomina.

  14. Żywienie dzieci to temat rzeka, każdy ma swoje wzorce i przekonania. Nasza córka akurat lubi wodę, owoce itp. i jak najbardziej jesteśmy za ograniczaniem pączków, soczków itp. Bardzo fajna recenzja książki: Odżywianie dzieci mądre i zdrowe

  15. Abstrahując już od tego, że zdrowe jedzenie nie jest równoznaczne z ekologią, dla mnie szokujące i smutne jest to, że ludzie dbający o ekologię są tak atakowani, są odbierani jako wariaci i oszołomy. Dla mnie szaleńcem jest ten, kto nie dba o to, co go otacza, a także o to, jaki świat zostawi swoim dzieciom.

    1. Otóż to. Mam wrażenie, że ludzie, którym nie chce zainteresować się tematem zdrowego żywienia czy w ogóle zdrowego podejścia do życia i świata, dowartościowują się w ten sposób, że dokopią wszystkim tym, którzy są "inni". Mam tylko nadzieję, że z czasem proporcje się zmienią i to tych oszołomów będzie więcej 😉

  16. Bardzo podoba mi się Twój tekst. Sama nie mam jeszcze dzieci, ale uważam dokładnie tak, jak ty. Jak to jest, że karmimy dzieci kompletnym syfem, a sami iemy normalnie, raczej zdrowo. Nie super fit, ekologicznie, tylko normalnie. Wystarczy dzieciom dawać to samo, ale to samo jedzenie w diecie dziecka zdaje się być czymś bardzo wymyślnym.

    1. To prawda, jest taka zależność. Widzę, że sporo osób, które same dbają o linię i tzw. "dietę matki karmiącej", potrafią jednocześnie wpychać w dzieci furę syfu i dziadostwa. I gdzie tu logika?

  17. Och ja to jestem w szoku jak czytam te etykiety ze składem produktów dla dzieci – okrutnie niezdrowe. Nie mówię, żeby jeść tylko ekologiczne produkty, ale uważam, że w daniach dla dzieci powinno być mniej cukru, barwników, aromatów itp…

    1. Oczywiście, że tak. W ramach ciekawostki odsyłam do filmiku: Test Nuggetsów na kanale Kocham Gotować. Okazuje się, że najlepsze i najgorsze jakościowo nuggety produkuje jedna firma. Z tą różnicą, że ten gorszy produkt jest nie tylko droższy, ale też przeznaczony dla dzieci. Śmiech na sali.

      Ale to oczywiście same nuggetsy, a domyślam się, że miałaś na myśli ogólnie te wszystkie produkty dla maluchów. Zawsze mnie trafia, jak widzę skład gotowych kaszek – nie dość, że dziadostwo drogie, to jeszcze z mnóstwem dziadostwa w środku. Zwykła manna + świeży owoc bije takie paskudne produkty na głowę. Szkoda tylko, że ludzie myślą, że jak coś ma logo Instytutu Matki i Dziecka albo uśmiechniętego bobasa na etykiecie, to od razu jest pewne i zdrowe.

  18. Gratuluję podejścia! Wiadomo przed wszystkim ani siebie ani dzieci nie uchronimy, ale podoba mi się ten post. ,,Kiedyś były dzieci karmione tym i tym, i nic im było, były zdrowe", tylko nikt mówiąc to nie zwraca uwagi na to, że teraz wszystko jest nafaszerowane zbędnymi składnikami, które dobrze na nas nie wpływają. EKOświrem nie jestem i sama zjem raz na jakiś czas coś 'złego', ale staram się mimo to wybierać lepiej 🙂
    Pozdrawiam i życzę wytrwałości w byciu "złą" matką! 🙂

    1. Dziękuję! 🙂

      Ja też zawsze mówię, że 20 lat nawet niezdrowe jedzenie było dużo lepsze od tego, co oferuje nam się teraz. Dlatego nie ma sensu porównywać naszego dzieciństwa albo dzieciństwa naszych rodziców z obecnymi czasami, bo to zupełnie inna bajka 😉

  19. Niech każdy karmi swoje dzieci jak chce ! Bez oceniania i krytyki. Bez wpędzania w poczucie winy. Kolejny tekst który piętnuje inne mamy – smutne to…

    1. Zgadzam się ! Niby niech każdy rodzic decyduje, eko matki są gnojone, patrzą na mnie jak na wariatkę bo nie daje słodyczy, pewnie brokuła nie widziały albo raz jak miało poł roku ? myslą że słodycze dają radość. A to co to niby jest ? hehe komentarze atakują matki które karmią inaczej niż zdrowo i ekologicznie. Niech sobie każdy karmi jak chce nawet słodyczami. Wy chcecie akceptacji a same atakujecie innych

    2. Po 1: za cudze komentarze nie odpowiadam.
      Po 2: nikogo nie atakowałam i nie atakuję.

      Dziwne, że jeżeli ktoś ma problem ze zdrowym żywieniem, to wszędzie dopatruje się ataku i automatycznie przechodzi do obrony, zamiast przeczytać tekst ze zrozumieniem.

  20. A ja Ci Zła Matko zazdroszczę. Wiesz dlaczego? Bo ja nie miałam tyle szczęścia, aby decydować o tym, co będzie jadła nasza córka (teraz ma już prawie 12 lat, więc to było jakiś czas temu). Niemniej jednak życie pozostawiło wybór tylko taki, że przez większość dnia Młodą zajmowali się dziadkowie (ci od strony Tatusia – co nie jest bez znaczenia, bo trudno walczyć z teściową, gdy tatuś nie wspiera). Moje próby, mówienie, tłumaczenie, proszenie – ani nie były szanowane ani respektowane. Nie miałam wiec okazji być Złą Matką 🙁 i zazdroszczę, że Ty masz wpływ na to, że możesz decydować. Piąteczka! Nie dawaj się.

    1. Bardzo przykra sytuacja. Niestety, ale dziadkowie z reguły uważają, że wnuczęta trzeba porządnie napchać i zasłodzić. Nasze babcie też takie były, tylko to, co w nas pchały, nie było takie gówniane jak teraz.

      Najgorzej, że nie mogłaś sama decydować o swoim dziecku, moim zdaniem to niedopuszczalne.

  21. Cóż mogę Ci powiedzieć. Jestem w klubie złych. Zastanawia mnie zawsze jedno – skoro ludzie dają swoim dzieciom do jedzenia śmieci, to co sami jedzą? Ja czytam etykiety wszystkich produktów, nie tylko tych dla dziecka, bo sama chcę jeść dobre i zdrowe rzeczy.

  22. Bardzo się boję tego wszystkiego o czym piszesz… moja mała ma teraz 3 miesiące i jak przyjdzie do rozszerzania diety to chciałabym to zrobić w taki sposób jak Ty, ale już wiem, że babcie i wujkowie będą sapać, że jestem nienormalna… bardzo dobrze że napisałaś ten tekst, bo wiem, że warto jednak wytrwać 🙂

  23. Późno zaczęła chodzić ?? serio ?? przecież nawet książkowo prawidłowy rozwój dziecka (jeśli chodzi o pierwsze kroki) mówi, że dziecko ma czas na chodzenie spokojnie do okolic 18 miesięcy. mój syn właśnie zaczął jak skończył 18 miesięcy. też było to komentowane zwłaszcza przez grono osób, które wychowywały swoje dzieci w PRL-u, kiedy to trzeba było na już sadzać na nocnik 5 miesięczne dzieci, dlaczego? bo tak. także zła matko "ciocia złota rada" zawsze gdzieś obok będzie, ważne żeby z uśmiechem na twarzy pokazać jej środkowy palec 🙂

    1. Właśnie dlatego nie przejmowałam się tym na tyle, żeby latać po lekarzach i urządzać dramy, szczególnie, że w szpitalu ostrzegli nas, że może się młoda trochę wolniej rozwijać po lekach. Natomiast mieliśmy pecha, że dzieci z najbliższego otoczenia zaczęły chodzić mając 12,5 miesiąca, więc te dwa tygodnie różnicy spędzały sen z powiek wszystkim dookoła 😉

  24. Jakie masz mądre podejście! Ja dopiero wchodzę w rozszerzanie diety dla córki i staram się robić to z głową. Na pewno nie będę jej faszerować cukrem i czekoladkami, rodzina też zostanie uprzedzona. Oni są niezbyt rozsądni w tej kwestii, ale dobro dziecka wyzwoliło we mnie pewną stanowczość, o którą nawet siebie nie podejrzewałam… Gdyby nie to, moje dziecko już dawno by spróbowało cukrowego lizaka ze straganu, paluszka czy rogalika z dżemem! Normalnie aż mi puls podskoczył. I niech sobie gadają co chcą. Akurat opinią rodziny się nie przejmę. Ciekawe jak będzie z treściami 😀 Na razie nic jej nie wciskali, ale komentują codziennie moje starania z BLW. I jeszcze a propos słodyczy – jestem od nich uzależniona i to bardzo. Pochłaniam je tonami… I teraz widzę, że jeśli chcę w córce ukształtować zdrowe nawyki, to muszę zmienić siebie… Pozdrawiam!

    1. No proszę! Mam bardzo podobnie – dopiero urodzenie dziecka wyzwoliło we mnie zaciętość, której nigdy wcześniej w sobie nie miałam. To chyba ta matczyna chęć ochrony przed złem tego świata 🙂
      Powodzenia w rozszerzaniu diety! Domyślam się, że dla niektórych BLW to wciąż niezła abstrakcja i jeszcze parę głupich tekstów na ten temat usłyszysz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *