[KSIĄŻKA] Szukając Alaski, John Green

szukając alaski bukowy las Wydawnictwo: Bukowy LasRok wydania: 2013 • Stron: 320 

Myślę sobie, że jest rzeczą absolutnie wspaniałą, że w świecie dzisiejszej literatury młodzieżowej John Green stał się postacią kultową. Zaistniało bowiem błędne przekonanie, że młodych interesują wyłącznie wampiry, dystopie, demony i inne wilkołaki. Tymczasem pojawia się taki John Green i przełamując modę na to, co paranormalne, podbija serca czytelników na całym świecie… normalnością I za to pokochałam go również ja. Pisanie o zwyczajnych ludziach i zwyczajnych problemach w taki sposób, by zainteresować, zaintrygować i skłonić do przemyśleń, wcale nie jest sztuką łatwą. Wierzcie mi, przeczytałam już wiele powieści obyczajowych, które zamiast w jakikolwiek sposób przyciągnąć – nudzą, męczą i przytłaczają. Człowiek ma dość własnych problemów i szarych dni, by jeszcze ekscytować się nudnymi problemami jakichś wymyślonych postaci. Musi się więc zadziać coś szczególnego, by zwyczajność przyciągnęła uwagę na dłużej. Tym czymś w przypadku dzieła Johna Greena jest niezwykły klimat powieści oraz różnorodne, niesamowicie złożone portrety psychologiczne postaci.
looking for alaska cover
Bardzo dobre jest to, że choć pisze on powieści skierowane do młodzieży, w świecie wykreowanym przez Johna Greena nie ma miejsca dla Edwardów Cullenów, Katniss Everdeen czy innych Hardinów Scottów. Bo okej, można lubić te wszystkie fantastyki i erotyki, ale nie ma szans na to, by ktokolwiek z tego rodzaju postaciami i ich bolączkami się utożsamiał. I jakkolwiek takie Igrzyska Śmierci mówią wiele o naszym świecie, nic nie będzie bardziej autentyczne niż realne problemy szaraczków z krwi i kości, takich jak my wszyscy. Być może wolimy odrywać się od rzeczywistości, fantazjować i błądzić po obcych światach, ale prawda jest taka, że to, co zwyczajne, nigdy nie przestanie nas nudzić. I niech świadczy o tym niebywała popularność Johna Greena i jego szczerego spojrzenia na świat przeciętnej młodzieży. Szukając Alaski jest powieścią osadzoną w murach szkoły z internatem, co już samo w sobie dało autorowi szerokie pole do popisu. Stworzył on w książce taki klimat, który niesamowicie kojarzy się z letnimi koloniami, zielonymi szkołami czy wycieczkami z klasą. Jest więc nieco sielsko, nieco zabawnie i bardzo ekscytująco. Bo życie w internacie, to m.in. popalanie pod prysznicem, bunkrowanie wina w krzakach, pierwsze pocałunki i wycinanie epickich numerów! Na nic jednak zdałby się ten fajny klimat, gdyby nie bohaterowie opowieści. Tych głównych mamy troje. Na początek Miles, zwany Kluchą, którego oczami widzimy wszystkie zdarzenia. Jest on najmniej popularnym dzieciakiem w liceum, tym kimś, kogo się obśmiewa i komu robi się kawały. Udanie się do szkoły z internatem jest dla niego szansą na nowy start i prawdziwym ratunkiem od popadnięcia w depresję albo szaleństwo. Współlokatorem Milesa jest Pułkownik – trochę wyrzutek, trochę klaun, ale przede wszystkim nieskomplikowany i niezwykle honorowy chłopak o wielkim sercu. No i jest jeszcze Alaska – najgorętsza dziewczyna w całym kampusie, bardzo skomplikowana osobowość – nieco niestabilna, nieco nadwrażliwa, ironiczna i zabawna, jednocześnie za zasłoną humorzastej jędzy skrywająca swoje lęki i traumy. Jedna z tych postaci, którą się kocha, ale trochę też nie do końca lubi.
szukając alaski znak
W swoim literackim debiucie John Green zadaje pytanie o sens i cel istnienia oraz o to, co jak żyjemy i co pozostawimy po sobie, kiedy już nas zabraknie. Sporą część książki poświęca m.in. ostatnim słowom wygłoszonym przez wielkich ludzi oraz różnego rodzaju zagadnieniom religijnym. I jakkolwiek ciekawie nawiązują one do głównego tematu powieści, w pewnym momencie można odnieść wrażenie, że tych ucieczek w religijne zawiłości jest tu nieco zbyt wiele. A przynajmniej powinny być one przedstawione nieco inaczej niż za pomocą sposobu najprostszego, czyli wykładów nudnego nauczyciela. Pomijając ten jeden zarzut, uważam Szukając Alaski za bardzo udaną powieść. Nie tylko „w swojej kategorii”, „w swoim gatunku” czy jakiejkolwiek innej szufladce. To po prostu dobra książka. Dobra, bo dla każdego – nabuzowanego hormonami dzieciaka, nieśmiałej nastolatki, przemęczonej kury domowej czy znudzonego czterdziestolatka. Myślę, że każdy znajdzie w tej historii coś dla siebie. Ja miałabym ochotę wyciąć z niej kilkadziesiąt fragmentów i oprawić je w ramkę – tak wiele jest tu mądrych, życiowych i uderzających prosto w serce cytatów. Bardzo się cieszę, że młodzież kocha Johna Greena. Takich właśnie autorów potrzebują współcześni nastolatkowie i ich rodzice. Moja ocena: 8/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: ’Pod hasłem’ oraz ’Dziecinnie’.
Przeczytaj również:
]]>

16 komentarzy

  1. Będę pewnie wyjątkiem, ale ja do Greena jakoś tak trochę niechętnie podchodzę.. No i te ucieczki w zawiłości religijne, o których wspominasz, też mnie nieszczególnie zachęcają do lektury 😀 Wiem, że wiele osób bardzo szanuje i poleca jego twórczość, ale przecież nie wszystko jest dla wszystkich 😉

  2. Uwielbiam tą książkę i według mnie to przede wszystkim z niej (a nie z dużo bardziej przesłodzonej i po prostu slabszej "Gwiazd naszych wina") John Green powinien być znany 🙂

  3. Czytałam chyba trzy, czy cztery książki Greena. I już więcej nie zamierzam, bo jego książki są niestety o jednym i tym samym. Tzn. niby nie, ale niby tak. Może już jestem za stara, na tego typu młodzieżówki 😉

    1. Prawda, też tak zauważyłam, po przeczytaniu 4 książek. W kółko to samo, nie odróżniam bohaterów pomiędzy książkami, gdyż ich charaktery bardzo mocno się zlewają. Poza tym te same przemyślenia, ta sama „wyjątkowość” postaci…Przyjemna książka do odpoczynku…Nie wiem ile Pani ma lat, ale ja jak najbardziej do młodzieży się zaliczam, a widzę to samo.

  4. Czytałam tę książkę jako nastolatka, ale niestety nie spodobała mi się. Pamiętam, że byłam raczej znudzona całą opowieścią i pewnymi dziwactwami bohaterów niż zainteresowana i przyznam, że dlatego nie sięgnęłam już po żadną inną książkę Greena. Może to błąd, bo teraz, kilka lat później mogłabym inaczej spojrzeć na jego twórczość. Niemniej zastanawiam się czy ona rzeczywiście trafia do nastolatków, czy może bardziej do dorosłych 🙂

    1. Pewnie i do jednych, i do drugich 🙂

      Czasem warto spróbować po latach, miałam tak z paroma książkami i filmami, które nie odpowiadały mi w młodości 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *