Lawendowy pokój, Nina George

Lawendowy pokój, Nina George

Oryginał: Das Lavendelzimmer
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2014
Stron: 342
Gatunek: obyczajowa

Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą w blogoferze, która nie słyszała dotąd ani o tej książce, ani o jej autorce. Owszem, jej piękna okładka tam i ówdzie rzucała mi się w oczy – w końcu nie jestem aż tak przyślepawa – ale nie miałam okazji postawić jej jakichkolwiek oczekiwań. Nie zagłębiałam się w recenzje, nie zagłębiałam w opisy. Otrzymałam ją właściwie w prezencie od wydawcy i spontanicznie podjęłam się lektury. Cóż mogę teraz rzec… Jakież niezwykłe było to spotkanie!

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz dane mi było zetknąć się z prozą tego rodzaju. Nina George pisze niezwykle specyficznie – co uwidacznia się w języku jej powieści, w sposobie opowiadania, w użyciu takich, a nie innych metafor. Jest to proza nieco ciężkawa, duszna. Sporo tu egzaltacji i przesady. Ale przede wszystkim pośród tych artystycznych środków, niezwykłych opisów i dialogów niemal nie z tej epoki kryje się jedno – piękno. Czyste piękno, umiłowanie dla słowa, klimat, który zachwyca. To książka z duszą, książka niepowtarzalna i absolutnie wyjątkowa.

Nie najlepsza, nie wybitna, ale piękna i dobra.

Lawendowy pokój można by uznać za historię miłosną, ale byłoby to jednocześnie i niedopowiedzenie, i przesada. Przede wszystkim jest to opowieść o żywocie człowieka, który nie przestał kochać. Wciąż w umyśle ma kobietę ze swej młodości. Kobietę, która odeszła, ale która we wspomnieniach wraca jak bumerang. Zbieg różnych zdarzeń sprawia, że do naszego bohatera, pana Perdu, dociera prawda o przeszłych wydarzeniach. Prawda, która wstrząsa i zmienia całe jego życie…

Zanim czytelnik zaczyna śledzić nowy etap w życiorysie bohatera, który doskonale wpisuje się w ramy powieści drogi, najpierw poznaje bliżej samego Perdu. A jegomość jest to niezwykły – chyba każdy mól książkowy chciałby choć na chwilę znaleźć się w jego rzecznej Aptece Literackiej. Pan Perdu leczy literaturą. Wie, co zalecić mężom na emeryturze, paniom ze złamanymi sercami czy literatom pozbawionym weny. Umiłowanie wobec książek jest jednym z najważniejszych elementów Lawendowego pokoju. To czyni tę powieść jeszcze ciekawszą, jeszcze piękniejszą i jeszcze bardziej wyjątkową.

Nie uznałam jednak dzieła Niny George za wybitne czy najlepsze w swym gatunku, a wiąże się to przede wszystkim z pewną nierównością, jaka historię tę charakteryzuje. Bywają tu momenty nużące, a sama kwiecistość języka połączona z mnogością metafor i złotych myśli miejscami bywa mocno męcząca. Co jakiś czas trzeba książkę tę odkładać na bok, by nie dać się tą specyficzną atmosferą zadusić. To ona sprawia, że Lawendowy pokój tak przyciąga, ale też w nadmiarze potrafi czytelnika zamęczyć. A jak wiadomo – co za dużo, to niezdrowo.

Moja ocena: 8/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: ’Pod hasłem’, ’Grunt to okładka’ oraz ’Książkowe podróże’.

0 komentarzy

  1. Chciałam ją przeczytać, ale po Twojej recenzji nie do końca jestem przekonana… Taka "ciężka" proza nie przemawia do mnie. Zdecydowanie wolę prosty, a wdzięczny styl pisania 😉

  2. Kurczę, muszę coś powiedzieć, trochę nie do końca na temat. Otóż, FBL, ,drażnisz mnie 😉 Ale w pozytywnym sensie. Zawsze, jak czytam Twoje recenzje, to próbuję wstrzelić się w Twoją ocenę. Wot, taki sport ;p
    Z reguły trafiam, ale czasem zdarzają się takie teksty, że wyprowadzasz mnie w pole. Jak teraz. 😉

  3. Zaciekawiłaś mnie lubię takie książki . nowy etap w życiorysie bohatera mogę sobie od Ciebie pożyczyć to sformułowanie i gdzieś kiedyś wykorzystać w recenzji jakieś bo bardzo mi się podoba ?

  4. Kusi mnie ta książka bardzo, najpierw zaintrygowała mnie okładka, a teraz dodatkowo Twoja recenzja, bo chętnie podejmę się wyzwania by podołać stylowi autorki, jesli fabuła faktycznie jest niezwykła. Oby jednak nie był to kolejny Coelho…:)

  5. Jestem właśnie w trakcie czytania, więc dodaję sobie link do pocketa i wrócę tutaj przeczytać całość jak skończę. Na książkę skusiłam się tak naprawdę tylko dlatego, że przyrównana została do Schmitta, którego jak pewnie dobrze wiesz wielbię i stwierdziłam, że dam jej szansę. Za mną 120 stron i nie powaliła mnie jakoś szczególnie na kolana, ale dobrze się czyta i jestem ciekawa co będzie dalej 😉

  6. Jak tylko zobaczyłam ten tytuł w zapowiedziach to nabrałam na niego chęci i liczę na to, że jak już wpadnie mi w ręce, to mnie nie zawiedzie 🙂

  7. Czytam ją właśnie. I mam mieszane wrażenia. Momentami zanurzam się w niej cała, ale za chwilę następuje jakiś zgrzyt i mam ją ochotę rzucić w kąt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *