Miłość po polsku, Manuela Gretkowska

Miłość po polsku, Manuela Gretkowska

Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2010
Stron: 270

Kawał znakomitej prozy! Ale nie zaskakuje mnie to wcale, Gretkowską zawsze oceniam wysoko, począwszy od naszego pierwszego spotkania – Polki (8/10), przez Agenta (9/10) i Kabaret metafizyczny (8/10), po Namiętnik i najnowszy nabytek – Miłość po polsku. Obok jej książek nie można przejść obojętnie – są ultraprawdziwe, mocne, pieprzne i doskonale napisane. Tylko garstka polskich autorek może poszczycić się znakomitym, niepowtarzalnym piórem. Manuela Gretkowska zdecydowanie do tego grona należy.

Pisarka nie kreuje rzeczywistości, nie tworzy abstrakcyjnych bohaterów i zdarzeń. Jej książki są do bólu autentyczne, w stu procentach prawdziwe. Taka jest Polska i tacy są Polacy – biznesmeni, przeciętniacy, politycy, bogacze. Nie ma tu epatowania brudem i biedą, nie ma przekoloryzowania i naginania faktów. Sięgając po prozę Gretkowskiej wsiąkasz w świat, który doskonale znasz i w który wierzysz. A mimo to i tak taplasz się w zaskoczeniu i zachwycie.

Historię tę poznajemy z perspektywy Miłosza – dobiegającego pięćdziesiątki mężczyzny, wspominającego emigrację i małżeństwo ze szwedzką histeryczką, liczne porozwodowe przygody seksualne i znalezienie chwilowego ukojenia w stworzeniu dojrzałego związku na polskiej ziemi. Jego życiorys nie wydaje się zaskakujący – opuszczone dzieci, opuszczone ukochane strony, DDA, stagnacja, nieudane interesy, poszukiwanie bliskości, fatalne relacje z kobietami, ciągłe zagubienie. A w konfrontacji z sobą samym i z życiem nawet studia psychologiczne i ogromny bagaż życiowych doświadczeń nie są w stanie pomóc…

Gretkowska jak zwykle pozwala sobie na dużo – według słów na okładce jest „znowu niegrzeczna”. W usta swojego bohatera wkłada śmiałe sądy – brutalnie rozlicza się z polską rzeczywistością i smutnymi realiami emigracji, nie oszczędza rodzimych cech narodowych głęboko zakorzenionych w Polakach. Jak zwykle bardzo dosadnie przedstawia sceny intymne, bez kokieterii i owijania w bawełnę nazywa rzeczy po imieniu, ocierając się miejscami o wulgarność. Jej soczyste metafory i niebywała językowa zręczność kolejny raz urzekają i rozkładają na łopatki. Bo to dobra, wybitnie dobra proza jest.

Gdybym wierzyła w istnienie Boga, podziękowałabym mu za istnienie takich twórców jak Manuela Gretkowska.

Moja ocena: 9/10
Książka przeczytana w ramach wyzwań: ’Z półki’, ’Polacy nie gęsi’, ’Grunt to okładka’ oraz ’Książkowe podróże’.

0 komentarzy

  1. To akurat jedna z lepszych książek tej Pani za, którą ogólnie nie przepadam. Polecam też ,,Europejke".
    Serdeczności,
    Magda S

  2. Manuelę Gretkowską (książki oczywiście) poznałam, gdy byłam nastolatką. MOże wiek nastoletni nie jest zbyt odpowiedni, a ten "niegrzeczny" język, ale mnie to właśnie w Gretkowskiej urzekło. Z oceną jej prozy bywa różnie. Czasami jestem zachwycona, a niekiedy znudzona. Jednakże nie zmienia to faktu, że Manuela Gretkowska wyróżnia się na tle polskich pisarek, u których coraz bardziej widzę, jak oscylują w okolicach "pensjonatów" oraz biednych i porzuconych przez mężczyznę kobiet. Panią Manuelę spotkałam, gdy byłam na spotkaniu Partii Kobiet. Wówczas zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Kobieta silna i zdecydowana. I taka jest jej twórczość.

    1. To prawda, Gretkowska zdecydowanie wybija się na tle szarej masy tych wszystkich pań tworzących historie wyzwolonych czterdziestek, rozwodniczek, właścicielek pensjonatów, kawiarenek, zajazdów i innych cudów. I językowo, i doborem tematu przewyższa je wielokrotnie…

      Zazdroszczę spotkania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *