|

Incepcja/Inception (2010)

Incepcja (Inception)
reż. Ch. Nolan • USA, 2010

Strach wyrażać swoją opinię, kiedy cały świat podnieca się jakąś produkcją, a tych, którzy nazywają ją średnią lub złą, uważa się za niedojrzałych albo niedorozwiniętych. Ale zaryzykuję. Bo skoro wszędzie wokół słyszę, że mam do czynienia z arcydziełem światowej kinematografii, oczekuję prawdziwej filmowej uczty, kontaktu z dziełem wybitnym i oryginalnym. Tymczasem spędziłam dwie i pół godziny z efekciarską opowiastką o… niczym.

Poważnie! Jeżeli nie dobudujemy tutaj tony interpretacji i sami nie zagmatwamy własną fantazją tej opowieści, pozostaniemy z raczej mocno naciąganą historią człowieka, który próbuje pogodzić się z utratą żony. I zakładając, że to właśnie jego walka z własną podświadomością stanowi oś tej historii, jaki sens mają rozgrywające się w tle zdarzenia? Jak ekscytować się pierdyliardem pościgów, strzelanin i potencjalnych niebezpieczeństw, skoro od pierwszej sceny wiemy, że tak naprawdę nie ma znaczenia czy ktokolwiek wyjdzie z tego cało?

Smutne jest to, że film nadmiernie skomplikowany, przez samo to zagmatwanie uważa się za szalenie głęboki i poruszający. Smutne jest to, że przedstawia się nam kilka marionetkowych postaci, z których żadna (poza samym głównym bohaterem, rzecz jasna) nie posiada żadnych cech charakterystycznych i z których żadna nie zostaje przedstawiona bliżej. Ot, kolejny element tła, nie mający zupełnie żadnego znaczenia. Najbardziej smutne jest jednak to, że Nolan stworzył świat, którego nie potrafi obronić i wytłumaczyć obrazem, dlatego o zasadach jego funkcjonowania, o incepcji, wspólnym śnieniu i różnych poziomach głębi, informuje nas za pośrednictwem setek formułek sztucznie wciśniętych w usta bohaterów. Niewybaczalne. Nie jestem idiotką, żeby trzeba mi było wszystko wykładać, jak czterolatkowi…

Jak na film z założenia osadzony w klimacie onirycznym, Incepcja wypada słabo. Przesycenie efektami specjalnymi zupełnie nie sprzyja zobrazowaniu natury snu. Nie trzeba od razu odtwarzać wizji z obrazów Salvadora Dali (bo i te mocno odbiegają od „rzeczywistości”), ale wypadałoby chociaż odrobinę zbliżyć się do specyfiki sennych wyobrażeń. Dlatego też film ten zachwyci przede wszystkim tych, którzy lubują się w mocnym efekciarstwie i doszukują się głębi tam, gdzie jej nie ma. Bo to jeden z tych obrazów, który ma powalać formą, a którego treść nie zyskuje żadnego znaczenia. Smutne to. Kolejny raz.

Wielka szkoda, że Nolan nie potrafił wykorzystać znakomitego pomysłu, doskonałej obsady jaką skompletował i niebywałego budżetu, jaki miał do dyspozycji. A może od początku o to mu chodziło? Stworzyć dzieło przeciętne, które ma bronić się wyłącznie tym, że dla większości ludzi jest tak niezrozumiałe, że aż muszą dorabiać wokół niego miliony teorii i splątanych rozwiązań. Ot, tak często przywoływany w tym filmie paradoks. Może się teraz pan Nolan z widzów śmiać, bo pewnie od samego początku miał w założeniu zrobienie całego świata w balona…

Moja ocena: 5/10

Film obejrzany w ramach wyzwania 100 najlepszych filmów dekady.

0 komentarzy

  1. Chociaż film bardzo mi się podobał to nie zamierzam nazywać Cię niedojrzałą, a tym bardziej niedorozwiniętą 😉 Incepcje widziałam jakieś 3 lata temu i mnie zachwyciła, ale teraz, po trzech latach, fabułę pamiętam jedynie w zarysach. Nie wiem czy to źle świadczy o filmie, czy o mnie, ale pewnie to drugie 🙂

    Pozdrawiam!

    1. Czy aby na pewno? Np. taki film jak 'Twój na zawsze' oczarował mnie trzy lata temu, 'Zielona mila' pięć, a jednak opowiem je ze szczegółami. Jak każdy inny, który nazwę zachwycającym i 'ulubionym' 🙂 A zapewniam, że pamięć mam zabójczo fatalną.

  2. Ja pamiętam, że oglądając spodziewałam się czegoś genialnego, w końcu Nolan. I się bardzo, bardzo rozczarowałam. Film wydał mi się na siłę oryginalny, a Nolan pojechał na nazwisku i zrobił film właśnie taki jak piszesz – do którego trzeba dorobić mnóstwo interpretacji. I chodzi właśnie o to, że jego wierni fani byli gotowi to zrobić, zdziwił mnie brak krytycznego podejścia u wielu osób. A już poza tym to ten film zaliczam do kategorii tych, które chcą być "pierwsze" i "wyjątkowe", korzystają za bardzo z tego co dają efekty wizualne wszelkiego rodzaju, ale tak naprawdę niewiele znaczą.

    1. Cieszę się, że w swoim osądzie nie jestem odosobniona. Chciałabym zostać tak porwana, jak reszta tłumu, ale nie znoszę niespełnionych obietnic. Ot, rozczarowanie, jakich wiele.

  3. Witam serdecznie! Na wstępie powiem tylko, że choć nigdy w życiu nie uważałem "Incepcji" za film wybitny, ani tym bardziej za arcydzieło, to wciąż sądzę, że jest to produkcja co najmniej dobra. Nie mnie oceniać czy doszukuję się głębi tam, gdzie jej nie ma, natomiast faktem jest, że efekciarstwo w filmach na ogół mi nie przeszkadza 😉
    Tym co mnie osobiście w produkcji Nolana ujęło, był pomysł. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek poruszał wcześniej podobne zagadnienia. Tak czy inaczej, z niektórymi spośród twoich argumentów nie sposób się nie zgodzić. Chodzi mi tu głównie o doszukiwanie się przesadnej głębi w produkcji, która choć (według mnie) naprawdę dobra, nie ma szczególnych predyspozycji do filozoficzno-moralnych rozważań.

    Jeśli mogę coś polecić, to w nieco podobnym (jak dla mnie) klimacie (choć tematyka jest zupełnie inna) utrzymany jest inny film z Leonardo DiCaprio, mianowicie "Shutter Island", znane u nas jako "Wyspa Tajemnic". Nie wiem, czy oglądałaś ten film, ale uważam, że fabularnie bije "Incepcje" na głowę, nie siląc się przy tym na nadmierne komplikowanie akcji. No i na pewno nie jest opowiastką o niczym.
    Pozdrawiam i gratuluję posta napisanego "pod prąd" 🙂

    1. Problem z 'Wyspą tajemnic' mam taki, że zdradzono mi zakończenie. Nie wiem po co, jak i dlaczego, ale istotnie wiem, o co w tym filmie chodzi i dlatego odkładam seans tak długo, jak tylko mogę. Podobnie z 'Fight Clubem' – nie pojmuję dlaczego ludzie w luźnych rozmowach zdradzają najważniejsze zagadki takich filmów… W każdym razie obejrzę oba na pewno, ale z mniejszym zainteresowaniem, niż miałoby to miejsce, gdybym nie miała pojęcia, co mnie czeka.

      Co do 'Incepcji' zaś, również doceniam pomysł, dlatego ocena nie jest tak niska jak u niektórych przeciwników, ale uważam, że 5/10 czyli 'średni', to idealna ocena.

    2. Ale z drugiej strony, zdradzono ci zakończenie? A jakie ono naprawdę jest? Rozmawiałam już z kilkoma osobami – każda odebrała zakończenie inaczej. Więc mimo wszystko możesz być na końcu zaskoczona mocno. 🙂

  4. Ja strasznie uwielbiam ten film 🙂 I szanuję Twoją opinię. Może dorysowuje mu troszkę zbyt dużo metaforyczności, ale w okresie, w którym go oglądałam podziałał na mnie niesamowicie… 🙂

  5. No to kiepsko, akurat w przypadku takiego filmu jak "Shutter Island" czy "Fight Club", zdradzenie zakończenia powinno być karalne. Ale znam ten ból, tyle że w wydaniu książkowym a nie filmowym. Z "alternatywnych źródeł" poznałem bowiem kluczowe momenty fabuły zarówno "Pani Jeziora" (ostatnia część tzw. "Sagi o wiedźminie" A. Sapkowskiego) jak i "Narrenturm" tegoż samego autora. Jako, że jestem fanem, też nie było to najmilsze doświadczenie. Co do werdyktu odnośnie "Incepcji" nie zamierzam się spierać, każdy ma własny gust. Natomiast "Shutter Island" polecam tak czy inaczej, myślę, że nawet pomimo spolierów film się wybroni.

    1. Na pewno niebawem się o tym przekonam, 'Wyspa' tak czy siak znajduje się na mojej wyzwaniowej liście. Obym i tak miała szansę nacieszyć się seansem, mimo znajomości tak istotnych szczegółów…

      Co do książek, przypominam sobie taką stronę, która pojawiła się w sieci zaraz po premierze ostatniego Pottera. Wysłał mi ją złośliwy kolega, a zaczynała się słowami: "ten i ten nie umiera", "na tej i tej stronie okazuje się, że…" itd. Na szczęście nie dałam się w to wciągnąć zbyt głęboko 😉

  6. Po pierwsze: masz wszelkie prawo do własnej oceny, osądów, wyśmiania, wykpienia i zaskoczenia wielkim "wow" i nikt nie powinien się ani czuć urażony, ani tym bardziej nazywać Cię niedorozwiniętą. Po przeczytaniu tej recenzji czarno na białym widać, że z Twoim rozwojem wszystko jest w porządku. I właściwie, ja, jako zakochana w twórczości Christophera Nolana, tylko mogę Ci przyklasnąć. Dlaczego? Bo nie pochwały, zachwyty i przyznawanie najwyższych not, są motorem napędowym rozmów O FILMIE jako o czymś więcej, ale właśnie krytyka, wątpliwości, podważanie obrazu i treści, stawianie pytań i zmuszanie do myślenia. Dzięki temu wpisowi spora grupa ludzi zakochanych bez opamiętania w Złodziejach Snów zacznie myśleć, analizować to, co zobaczyło, przekładać znaczenia na różne płaszczyzny… szukać własnych interpretacji, zadawać sobie pytania i na nie odpowiadać, tworzyć przestrzeń do dyskusji z samych sobą, starać się zrozumieć. I BARDZO DOBRZE! To jest główna rola SZTUKI i ARTYZMU. Nieważne jest, jak długo obraz będzie wisiał na wyzłacanych ścianach największych muzeów, nieważne, za ile pieniędzy sprzeda się na aukcji, ani ile kopii zostanie wyprodukowanych. Ważne jest, że może być bodźcem, akcją napędzającą reakcję, że zakręci wnętrzem i zainspiruje.

    Wiesz, po raz pierwszy byłam na Incepcji w kinie. Wyszłam i nie potrafiłam przejść przez przejście dla pieszych (Marta świadkiem, pozdrawiam, bo wiem, że czyta Twój blog dość regularnie), nie potrafiłam spojrzeć na rozkład jazdy i zwyczajnie wsiąść do autobusu. Wolałam odetchnąć głęboko i poczuć pod stopami ziemię, grunt, który jest, który nie znika. Przez tydzień nie potrafiłam odnaleźć się w codzienności, każdy przedmiot fascynował mnie swoim kształtem, a moja wyobraźnia działała na przyspieszonych obrotach. Cała rzeczywistość stała się tak piękna dzięki temu, że zaczęłam dostrzegać w niej niezwykłość i naturalne konsekwencje pracy mojej wyobraźni i fantazji.

    Wiem, jak to teraz brzmi, ale na mnie ten film, jak zresztą każdy Nolana, działa jak na narkotyk. Za każdym razem. Zastanawiasz się nad efekciarstwem, ale nie wiesz jak wyglądają sny Nolana, nie wiesz, co widzi kiedy patrzy na szklankę trzymaną w ręku, nie wiesz co czuje, kiedy stoi w rwącym pędzie rzeki. Do mnie tymi obrazami i wizjami trafił, bo moje sny, o których już się tutaj wypowiadałam, przypominają sceny z filmów tego typu. I kiedy je przeżywam śniąc, są realne. Sny na różnych poziomach istnieją. Raz mi się zresztą zdarzyło, choć nie na taką skalę, jak u Nolana. No ale ja nie sypiam w Hollywood 😉 Od kilku lat interesuję się sztuką snu, śnienia, podświadomości i nadświadomości, sztuką OOBE itp. Wystarczy zgłębić temat, by się przekonać, że te "setki formułek sztucznie wciśniętych w usta bohaterów" mają swoje podstawy lub też inspirację w rzeczywistości.

    O swojej interpretacji pisać nie będę, bo dla mnie zarówno film jak i sen,(dość dawno czytałam bardzo ciekawą książkę o tej samej naturze tych dwóch), są tą przestrzenią, którą należy odczuwać indywidualnie i indywidualnie ją przeżywać. Nawet jeśli uznają Cię za chorą psychicznie albo taką, która nie rozumie.
    Według mnie, Incepcja składa hołd wyobraźni. A tej nigdy nie sposób ocenić obiektywnie.

    1. Klaudyna trafiła w punkt. Jesteś tego przykładem, koleżanko 😉 Albo dorobisz do tej szmiry ideologię, albo nie ma on sensu.

      Just

    2. Sylwia,
      ja nie neguję tego, że istnieją świadome sny, różne ich poziomy itd. – akurat w tej tematyce siedzę od dziecka, bo już wtedy żywo interesowali się tym moi rodzice i wujostwo. Tyle tylko, że w dobrym kinie nie powinno być tak, że reguły rządzące wykreowanym przez scenarzystę i reżysera [w tym wypadku to jedna osoba] światem, wykłada się jak krowie na rowie, wkładając podręcznikowe teorie w usta śmiertelników.

      Wyobraź sobie, że Twoje życie jest filmem, a przybysze z innej planety są widzami i próbują zrozumieć Twój świat. Teoretycznie nie wiesz o tym, że jesteś obserwowana, więc powinnaś zachowywać się najbardziej naturalnie. Czy zatem każdego dnia opowiadasz mamie/tacie/wujkowi/sąsiadce/koleżance, że 'samochody to machiny…, które poruszają się…' albo 'węglowodany i białko są niezbędne do tego…', 'muszę spać tyleityle godzin, bo inaczej mój organizm…' itd. Nie robisz tak, bo byłoby to sztuczne i niezrozumiałe, a kosmici doskonale odnajdą się w naszej rzeczywistości poprzez obserwację 😉 I tak właśnie powinno być z widzami – powinni wszystko odkrywać i rozumieć za pomocą symbolu, obrazu i gestu, a nie za pomocą żywych encyklopedii.

  7. Kamień spadł mi z serca, bo już myślałam, że tylko ja mam jakieś problemy z tym filmem. Oglądałam go dwa razy i za każdym razem niby jest fajnie, ale końcówka kompletnie wybija mnie z rytmu i nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Kilka razy zabierałam się za napisanie czegokolwiek o tym filmie, ale jakoś nie potrafię. Powiem więc tylko tyle – film do mnie nie przemówił, był o niczym. Widziałam tysiące lepszych i na pewno więcej do niego wrócę 🙂

  8. Już chyba pisałam, że nie lubię efekciarskich filmów Nolana, z Incepcją na czele. Mam właściwie te same zarzuty co Ty, ale ocene dalam 7/10 za dobry oryginalny pomysł. Najlepszym filmem Nolana jaki widzialam to byla Bezsennosc, zupelnie cos innego niz to do czego przyzwyczaja nas w swoich najbardziej znanych i przereklamowanych filmach typu Incepcja czy Prestiz.

  9. Mnie film się bardzo podobał, ale ile osób, tyle opinii. Wg mnie to dobra i ciekawa produkcja. Wspomniany wyżej Prestiż również, chociaż nie doszukiwałabym się tu jakichś wątków psychologicznych. Psychologiczne filmy to Antychryst albo Pi, Incepcja jest po prostu dobrze zrobiona i niegłupia.

  10. Klaudyna, a kto Cię ma na pal nadziewać? No weźże! Ja do dziś nie wiem, dlaczego "Breaking bad" wszystkim urwał dupę… Po pierwszych kilku odcinkach (które obejrzałam z TRUDEM!) odpuściłam i nie wiem nawet, czy próbować dać mu szansę. Każdemu według potrzeb itede 🙂

  11. W takim razie obie jesteśmy niedojrzałe/niedorozwinięte, bo baaardzo żałuję pieniędzy wydanych na ten film. Zupełnie nie porwał mnie, wynudziłam się, jak mało kiedy.

  12. Mnie się Incepcja bardzo podobała – zachwycił mnie pomysł, atmosfera, efekty wizualne, muzyka. Oczywiście sporo w tym racji, że może nie jest to film zbyt głęboki i że bez sensu jest dorabianie do niego ideologii, ale też mam wrażenie, że nie o to w tym filmie chodzi, tylko o dobrą zabawę. I zapewne jest sporo dużo gorszych filmów, które nie są ani głębokie, ani oryginalne. Dość wspomnieć Avatara, którym wszyscy się zachwycali, a ja nie mogłam pojąć o co biega, bo dla mnie ten film był kompletnie pozbawiony treści.
    Nawiasem mówiąc ja często mam podobne wrażenie – dorabianie "głębi" i przerost formy nad treścią – kiedy czytam książki, nad którymi rozpływają się w zachwytach krytycy literaccy. Im bardziej zakręcony język, tym lepiej, a jak poskrobać to pozłotko, to pod spodem nic nie ma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *