Gol!, Robert Rigby | Tle Flowers of Manchester…

Gol!, Robert Rigby
Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006

Dobrze, że funkcjonuje na naszym rynku takie wydawnictwo jak Zysk i S-ka. Spytacie: dlaczego? Ano dlatego, że przeglądając moją półkę z pozycjami sportowymi, jasno rzuca się w oczy, iż przeważa tam logo właśnie Zysk i S-ka. Bardzo cieszy mnie fakt, iż wydawnictwo to stawia na książki, związane z moją ulubioną – obok żużla – dyscypliną sportową, jaką jest piłka nożna.

Gol! Roberta Rigby’ego jest książką, na podstawie której został przed paroma laty nakręcony film o tym samym tytule (choć tego faktu pewna nie jestem – bo wiele wskazuje na to, iż to film powstał wcześniej). Miałam przyjemność widzieć wszystkie jego części jakiś czas temu, ale na szczęście większość faktów uleciała mi z pamięci i mogłam bez przeszkód oddać się lekturze. To bardzo ważne, gdyż nie lubię utrwalać sobie w głowie obrazów z filmu, kiedy nie przeczytałam jeszcze książki – odbiera to połowę przyjemności podczas lektury.

Gol! opowiada historię młodego Meksykanina – Santiago, który zostaje wyrwany z biedy, by trafić prosto na boiska najlepszej ligi świata – Premiership. Zanim jednak młodzian zostanie gwiazdą futbolu, przyjdzie mu zmierzyć się z nietolerancją innych i własnymi słabościami. Los niejednokrotnie będzie wystawiał go na coraz to trudniejsze próby, z których nasz bohater nie zawsze wyjdzie zwycięsko… Czy Santiago uda się zawalczyć o najwyższe trofea i podnieść się po kolejnych upadkach? Przeczytacie – zobaczycie 🙂

Na samym początku warto przymknąć oko na sporo niedociągnięć, jakie czekają nas w tej opowieści – kwestia pozwolenia na pracę w Anglii dla młodzieńca z Meksyku, niemal natychmiastowe trafienie amatora na boiska najwyższej klasy rozgrywkowej i spektakularne zmiany zachowania u największych nawet gagatków. Trąci tu nie tylko naiwniactwem, ale i brakiem profesjonalizmu. Namawiam jednak do przymknięcia oka na tego typu sprawy i skupienie się na samej tylko opowieści o bajkowych losach Santiago Muneza.

Główny bohater marzy tylko o tym, aby profesjonalnie kopać piłkę. Szczęśliwym zrządzeniem losu zostaje zauważony przez byłego piłkarza Newcastle United, który tak bardzo przejmuje się losem chłopaka, że wymusza na managerze Srok aby przyjął go na okres obserwacyjny. Santiago, przy wsparciu babci, a przy tym – wbrew woli ojca – wyjeżdża na drugi kraniec świata, by udowodnić sobie i innym, że potrafi osiągnąć wszystko, czego tylko zapragnie. Tak się w istocie dzieje, choć droga do sukcesu nie jest usłana różami, a raczej pełna kałuż łez, w których przyjdzie chłopakowi brodzić nie raz i nie dwa. Jak nietrudno się domyślić – Gol! jest typową bajką, choć nie brak w niej elementów jak najbardziej prawdziwych, znanych powszechnie z piłkarskiego świata. Świata, który przepełniony pieniędzmi i sławą, potrafi zaprowadzić na dno niejednego – wydawać by się mogło – porządnego chłopca. Nietrudno bowiem przy gwiazdorskim stylu życia o uderzenie słynnej wody sodowej i spektakularny upadek na samo dno…

Coś jednak do tej książki przyciąga, pomimo tego, iż jest ona pełna prostej naiwności. Niewątpliwie jest to magia futbolu, który przyciąga miliony. Sir Matt Busby – legendarny trener mojego ukochanego Manchesteru United – powiedział kiedyś: „Futbol jest nieoceniony w historii światowego sportu. Piłka nożna urzekła mnie, czuję, że jej urok jest dla mnie niczym natchnienie dla poety. Futbol jest ponadczasowy, posiada w sobie magiczną moc…”. To właśnie jest to, co urzeka w tej historii najbardziej – osiągnięcie pełni szczęścia tylko dzięki piłce nożnej…

Moja ocena: 6,5/10

Książkę Gol! czytałam akurat w tym czasie nieprzypadkowo. Chciałam w dniu dzisiejszym nawiązać do pewnego futbolowego wydarzenia, o którym zawsze będę pamiętać… To właśnie szóstego lutego, przed 53-ma laty doszło tragedii na lotnisku w Monachium. Tragedii, w której śmierć poniosło wielu wspaniałych piłkarzy, wielu wspaniałych ludzi. Tragedii, która odbiła się piętnem na historii futbolu…

Nie będę opowiadać o tamtych wydarzeniach, bo nie czuję się w tej kwestii ani kompetentna, ani gotowa. Jeżeli ktoś chciałby poznać tę historię głębiej, odsyłam do arcygenialnego artykułu byłego redakcyjnego kolegi – Wiktora Marczyka – Monachium 1958 – historia kompletna. Myślę, że nie trzeba być kibicem/zwolennikiem/fanem Manchesteru United, aby zrozumieć wagę tego tekstu. Dla każdego będzie to poważna lekcja historii…

Wiele słów mogłabym tu dodać, ale nie potrafię. Nie każdy zdaje sobie sprawę, jak mocno przeżywam ten dzień, pomimo że wszystko miało miejsce na tyle dawno, że nawet moich rodziców jeszcze na świecie nie było… Po prostu przeżywam to w sobie i tak zapewne będzie już zawsze.

Kolejny raz zapuszczę w głośnikach The Flowers of Manchester, uronię łzę i oddam się rozmyślaniom…

0 komentarzy

  1. Na książkę jakiś czas temu zwróciłam uwagę, ale nie byłam do niej na 100% przekonana. Chyba niesłusznie. Jak wpadnie w moje ręce to na pewno przeczytam:).
    Pozdrawiam!

  2. Książki co prawda nie czytałam, jednak jako siostra Spadającej Gwiazdy (jak to zwykła mówić moja mama) film oglądałam już kilkakrotnie. Została mi do przewertowania jedynie trzecia część. Teraz to już chyba nadrobie i książkowe zaległości

  3. Ua, ale jestem pod wrażeniem tej notki, pomimo całej mojej antypatii do Twojej ukochanej drużyny 🙂

    (Komentarz Scathach – :DD)

  4. Nie przepadam za piłką nożną, w ogóle za każdym sportem nie przepadam, chyba raczej nie przeczytam tej książki. Co do artykułu to szkoda, że Ci ludzie zginęli… Pozdrawiam 😉

  5. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tragicznym wydarzeniu w Monachium. To smutne, że o takich pożegnaniach zapominamy błyskawicznie i życie toczy się dalej, jak gdyby nigdy nic.

  6. Ciekawie powiązałaś czytaną przez siebie książkę z owym wydarzeniem ;P A za pozycję chwycę jeśli będzie mi to dane ;D

  7. Połowa komentujących to chyba nawet nie przeczytała tego o czym piszesz

    no przykrzy niektórzy są ;///

    Anka S.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *